No i stało się. Ledwo zaczęło się lato, a już mamy listopad. Ze wszystkich miesięcy w roku, ten lubię chyba najmniej. Ciemny, szary, nijaki i smutny. Z niczym dobrym mi się nie kojarzy. Choć obchodzimy w tym miesiącu dwa (albo i trzy jeśli liczyć Andrzejki) święta, listopad w ogóle nie kojarzy mi się ze świętowaniem. Nie wiem czy to kwestia pory roku czy naszej polskiej mentalności, ale w porównaniu do innych narodów, nie bardzo wychodzi nam ani wspominanie naszych bliskich i ich życia, ani radość z rocznicy odzyskania niepodległości. 1 i 11 listopada kojarzą mi się jako sztywne, spędzone na baczność i z poważną miną dni. Takie, które trzeba bardziej odbębnić niż świętować. Koniecznie w pełnej powadze, bo uśmiechać się przecież nie wypada.
Zaczyna mnie to bardzo uwierać, zwłaszcza kiedy pomyślę sobie jak meksykanie świętują Día de Muertos i o tym jak w innych krajach świętuje się święta narodowe. 11 listopada chyba tylko jeden Poznań wyłamuje się w tych sztywnych ram i zamiast marszowego mordobicia i żenującej Bitwy pod Empikiem, ma swoją kolorową paradę i pyszne rogale. Ale to wciąż nie sprawia, że lubię listopad.
Niedawno uświadomiłam sobie, że nie mam też zbyt wielu fajnych wspomnień związanych z tym miesiącem. Jedyne co mi przychodzi do głowy, to wydarzenia, które wyraźnie wyłamywały się ze schematu. Pamiętam tylko te listopady, które były wyraźnie inne od pozostałych. Jeden bardzo udany koncert, tę fantastyczną mikrowyprawę i przygody związane z udziałem w Turystycznych Mistrzostwach Blogerów.
W tym roku chciałabym to zmienić i zadbać o to, żeby pomimo mało zachęcającej aury i wszechobecnej ponurości, zmobilizować się do zebrania kilku fajnych wspomnień.
Dlaczego mi na tym zależy?
- chce znaleźć aktywności lub nawet stworzyć własne tradycje, które nieco rozweselą ponury wizerunek listopada w mojej głowie
- robiąc plany, chcę zmobilizować się do podejmowania różnych aktywności, po to, by nie zostać zagrzebanym w rutynie, smutnym kanapowym kartoflem
- chce nagromadzić nowe wspomnienia, bo ludzie którzy mają co wspominać, są szczęśliwsi
Co mi chodzi po głowie?
Pomysły na aktywności rozweselające listopad
2. Obiad z ognia
Czy jest coś bardziej hygge niż obiad ugotowany na ognisku w chłodny i ciemny dzień? Nie sądzę. Pierwsze takie zimowe ognisko mam już za sobą i koniecznie chcę to powtórzyć. Jeśli też masz na takie ochotę, sprawdź jak znaleźć legalne miejsce na ognisko w twojej okolicy.
3. Wyprawa na wschód słońca
4. Pumpkin&spice party
5. Coco
6. Land art
W razie niepogody rozważam też wizytę na wystawie orchidei, sukulentów, bonsai i roślin mięsożernych na poznańskim stadionie, wygrzewanie się w saunie, koncert albo masaż.
Jestem też bardzo ciekawa co wy dodalibyście do tej listy. Jakie są wasze pomysły na zdrapywania się z kanapy i zdobywanie fajnych wspomnień, kiedy aura za oknem już nie rozpieszcza?
P.S. Już po napisaniu tego wpisu zorientowałam się, że kilka lat temu napisałam podobny. To właśnie zaplanowane wtedy koncerty tak zapadły mi w pamięci. Kolejny raz sprawdziła się u mnie zasada, że jak coś zaplanuję z większym wyprzedzeniem, to jest większa szansa, że się wydarzy. Przy planowaniu mikrowypraw też mi się to sprawdza (pisałam o tym tu).
Druga rzecz jaka rzuciła mi się w oczy dotyczy tytułu posta. Jeszcze kilka lat temu jesień i zima to był dla mnie okres do przetrwania, a nie cieszenia się nim. Teraz mam odwrotnie, to lato jest dla mnie często trudne, a w chłodniejszych temperaturach odżywam. To, że te pory roku już mnie tak nie dołują zawdzięczam chyba temu, czego się nauczyłam z tej i tej książki, temu, że umiem się w końcu ciepło ubrać oraz światłoterapii przy użyciu tej lampy. Co za ulga, że zimno i ciemność już tak bardzo nie wysysają ze mnie energii jak jeszcze kilka lat temu.