Czy zima to dobra pora, żeby pojechać na weekend nad morze? Zdecydowanie tak! Plaże są wtedy puste, parkingi darmowe, a spacer brzegiem morza cieszy tak samo jak latem. Już drugi rok z rzędu wybrałam się z mężem nad Bałtyk w styczniu i chyba uczynię z tego nową tradycję. rok temu byliśmy w Świnoujściu, o tym co tam robiliśmy pisałam TU, TU i TU.
Nie ma nic gorszego niż ciągnąca się w nieskończoność ciemna i szara zima. Kiedy opada już Bożonarodzeniowy nastrój, kolorowe światełka znikają z ulic i domów zaczynam wyczekiwać wiosny i jakiegokolwiek zastrzyku życiowej energii. Najlepszym lekarstwem na to zimowe zmęczenie jest dla mnie weekendowy wyjazd. Jeśli jesteście tu ze mną dłużej, to pewnie wiecie, że unikam tłumów (nie tylko w pandemii) i kiedy pół Polski jedzie w góry na narty, ja uciekam w przeciwnym kierunku, czyli nad morze. W tym roku postawiłam na przepiękny Słowiński Park Narodowy, który znajduje się w ścisłej czołówce moich ulubionych Parków Narodowych w Polsce.
Nocleg
Ostatnio moje podejście do wyszukiwania noclegów na weekendowe wypady się zmieniło. Kiedyś zwracałam uwagę głównie na lokalizację (jak najbliżej zaplanowanych atrakcji) cenę, stan łazienki i opcję skorzystania z kuchni. Ostatnio jednak przestałam się oszukiwać, że wygląd i klimat miejsca w którym się zatrzymuje nie ma dla mnie znaczenia. Doszłam do wniosku, że skoro podejmuje już ten wysiłek, żeby gdzieś wyjechać, biorę urlop, organizuję nianię dla kotów, pakuję się i wyruszam w drogę, to chcę się z tego cieszyć na maksa i czerpać przyjemność również z tego, gdzie piję rano pierwszą kawę. Wolę pojechać gdzieś dalej, odsunąć się od największych atrakcji po to by cieszyć się ciszą, spokojem i przytulnym wnętrzem. Z taką myślą szukałam noclegów w okolicach Smołdzina i trafiłam na Ptasią Osadę w Gardnie Wielkiej.
Ptasia Osada oferuje gościom cztery, różnej wielkości wolnostojące, całoroczne domki (Ohar, Puszczyk, Kwokacz, Czajka) w dużej mierze wybudowane własnoręcznie przez właścicieli. Każdy z nich ma niesamowity klimat uzyskany za sprawą wyjątkowych materiałów budowalnych pochodzących z drugiej ręki. Stare drewno, stara cegła, trochę słomy i glinianego tynku pozwoliło uzyskać naprawdę wyjątkowy klimat. Każdy z domków ma swój własny ogrodzony ogródek idealny dla osób podróżujących z psami. Domki stoją na tyle daleko od siebie, że obecność sąsiadów nie jest problemem, nawet dla takich fanów ciszy jak ja😀
Goszcząc w Ptasiej Osadzie zatrzymaliśmy się z mężem w najmniejszym domku – Puszczyku, który jest idealny dla pary. Mimo, że jest malutki, miał wygodą łazienkę z wanną(!), kuchnię, wygodny stół do jedzenia i wielką kanapę. Domek ma też przeszkloną werandę, ale niestety nie jest ogrzewana, więc służyła nam tylko za lodówkę.
Na terenie Ptasiej Osady goście mogą też skorzystać z miejsca na ognisko, pieca na pizzę i kolorowego placu zabaw. Na pewno będziemy tam wracać latem.
Ale do Ptasiej Osady nie pojechaliśmy tylko po to, żeby wylegiwać się w przytulnym domku. Taka powsinoga jak ja nie usiedzi nawet w najpiękniejszym miejscu😂. Dlatego zaraz po przyjeździe na miejsce i szybkim obiedzie, zaparzyliśmy z mężem świeżą kawę i kubkiem termicznym ruszyliśmy na wieczorny spacer po plaży. Wybraliśmy się w okolicę klifów w Dębinie, jak patrzę na zdjęcia z Google Maps, to trochę żałuję, że nie dotarliśmy tam również za dnia.
Niestety nie zabraliśmy wtedy ze sobą aparatu, więc żeby zwrócić Waszą uwagę na ten akapit i pomóc Wam wyobrazić sobie klimat tego spaceru posłużyłam się zdjęciem ze stocka😀 |
Często powtarzam, że przebywanie na łonie natury mnie uspokaja, relaksuje, pozwala zyskać nową perspektywę i przemyśleć wiele spraw… Z reguły to prawda, ale bywają też takie momenty, w których jestem daleka od rozluźnienia. Tak właśnie było podczas tego nocnego spaceru nad morzem, kiedy wyrwana z miasta stanąłem nagle ciemną nocą naprzeciw niespokojnego morza, za plecami mając strome klify, które w razie większej fali nie dawały żadnej szansy na ucieczkę. Mimo jasnego światła księżyca i męża stojącego obok, czułam się bardzo niekomfortowo. Dobre 15 minut zajęło mi oswojenie się z tą sytuacją i wypędzenie z głowy irracjonalnych strachów zwiastujących nagłe uderzenie sztormu lub atak nieokreślonych zjaw czających się na szczycie klifu. Dopiero kiedy przyzwyczaiłam się już do odgłosów szalejącego w ciemności morza i cieni drzew tańczących w świetle księżyca, doceniłam to jak fantastyczny to był spacer. Oprócz nas na plaży nie było żywego ducha, w samotności mogliśmy podziwiać gwiazdy, których nie widać w mieście. Zdecydowanie chcę to wspomnienie zapisać w pamięci na dłużej.
Po takim spacerze powrót do Puszczyka był jeszcze przyjemniejszy.
Następnego dnia wybraliśmy się podziwiać to, po co przyjechaliśmy do Słowińskiego Parku Narodowego, czyli ruchome wydmy. Z dwóch udostępnionych dla turystów wydm wybraliśmy Wydmę Czołpińską. Pogoda nam nie sprzyjała, bo w połowę spaceru zaczął padać deszcz, ale dzięki temu byliśmy na tej mini pustyni całkiem sami.
Spacer na wydmę zaczęliśmy z tego parkingu w Czołpinie, przeszliśmy przepięknym nadmorskim lasem na plażę, przeszliśmy ok. 2,5 km po prawie białym piaski i czerwonym szlakiem weszliśmy na wydmę. Dla takich widoków warto było walczyć z zimnym deszczem zacinającym w twarz.
Następnego dnia wybraliśmy się ponownie nad morze, tym razem chcieliśmy zobaczyć tzw. Zatopiony las, czyli pozostałości po raz zatopionym, a następnie odsłoniętym przez morze nadmorskim lesie.
Do lasu fosylnego, bo tak się fachowo nazywa, można się dostać tylko idąc 3-4 km plażą. Spacer najlepiej zacząć z parkingu, który znajduje się w tym miejscu (można się na niego dostać z ulicy Jeziornej w Smołdzinie), a po dojściu na plażę trzeba się skierować na lewo, w stronę Rowów.
W środku zimy nie ma tam żywego ducha, można się co najwyżej spodziewać zbłąkanych dusz zatopionych entów i wraz z nimi kontemplować piękne, nadbałtyckie widoki.
Po tym spacerze musieliśmy zakończyć nasz weekend nad morzem i wracać do Poznania, ale zdecydowanie będziemy wracać w te okolice. Słowiański Park Narodowy ma najpiękniejsze plaże na polskim wybrzeżu.
4 komentarze
Też mam koty, ciekawi mnie kwestia niani – masz kogoś znajomego? Czy płacisz za opiekę dochodzącą? Zastanawiamy się co dla naszych mruczków będzie lepsze na pierwszy dłuższy wyjazd.
Jeśli wyjeżdżamy na weekend, koty zostają w domu i dwa razy dziennie przychodzą do nich nasi znajomi, którzy mieszkają w bloku obok. Płacę im zapraszając na kolację po powrocie:) Jak wyjeżdżamy na dłużej, to wiozę koty do rodziców. Sierściuchy znają ich dom bardzo dobrze, świetnie się tam czują no i mają towarzystwo. Więcej niż dwa dni nie są w stanie wytrzymać same w domu, nawet jak ktoś do nich na chwilę przychodzi.
Po prostu cudo! Wybieramy się tam latem. Już zaplanowane 🙂 Pozdrawiam, Pola
Bawcie się dobrze! 🙂