Katowice były na mojej podróżniczej chciejliście od kilku lat. W zasadzie od momentu, w którym szukając materiałów do mojej niedoszłej pracy magisterskiej natknęłam się na koncepcję miasta-ogrodu. Bardzo chciałam się przekonać, czy w Katowicach faktycznie jest tak zielono (spioler alert: według mnie nie jest bardziej zielono niż w Poznaniu).
Pretekstem do wyjazdu był urodzinowy prezent jaki sprawiłam niemężowi – bilet na koncert/imprezę w katowickiej Fabryce Porcelany. Z całego naszego trzydniowego weekendu, to był najmniej udany punkt, ale na szczęście same Katowice nas nie zawiodły. Jeśli jesteście ciekawi jak kontemplowaliśmy sztukę, architekturę, śląską kuchnię, a nawet naturę na Śląsku, zapraszam do zapoznania się z tym ultra długim wpisem😀
Podczas planowania weekendu w Katowicach korzystałam z tej książki i waszych poleceń jakie dostałam na instagramie.
Nocleg
Jak zawsze w przypadku podobnych wypadów nocleg znalazłam na Airbnb, zdecydowałam się na to mieszkanie i lepiej chyba trafić nie mogłam. Zlokalizowane jest w samym centrum, blisko dworca, blisko przestanku tramwajowego, 5 minut drogi od Biedronki i jakieś 7 minut od Spodka i zero minut od teatru. Jednocześnie uliczka jest cicha, bo nie ma przy niej żadnych klubów i ludzi też się tam dużo nie kręci. W mieszkaniu poza większym stołem w kuchni niczego nie brakowało, choć warto zaznaczyć, że kawiarkę przywieźliśmy swoją😀 Jeśli jeszcze nie korzystacie z Airbnb, to rejestrując się z tego linka możecie zgarnąć 100 zł na pierwszy nocleg.
Jedzenie
Chociaż w mieszkaniu mieliśmy w pełni wyposażoną kuchnię, obiady jedliśmy na mieście. W piątek zdecydowaliśmy się na Śląską Prohibicję na Nikiszowcu, gdzie niemąż kosztował dań kuchni śląskiej (w końcu to był jego urodzinowy wyjazd, niech ma), a ja zajadałam się pysznym humusem z pasternaka – jedyną roślinną przekąską w restauracji.
Śląska Prohibicja na katowickim Nikiszowcu |
W sobotę miałam w planach polecanego przez wszystkich Złotego Osła, ale nogi odmówiły nam posłuszeństwa po przejściu ponad 17 000 kroków, a perspektywa całonocnej imprezy przed nami skłoniła nas do zamówienia jedzenia na wynos. Padło na wegańskie burgery od Nieinaczej, po których ledwo wyszliśmy z domu na tę nieszczęsną imprezę – tacy byliśmy najedzeni.
Architektura
Zwiedzanie Katowic zaczęliśmy od absolutnego must see – Nikiszowca. Nie jest łatwo dojechać tam komunikacją publiczną, ale zdecydowanie warto się przemęczyć 30 minut w autobusie. Pierwsze wrażenie jakie miałam po dotarciu do tej dzielnicy, to wizyta na innej planecie. Po chwili jednak doszłam do wniosku, że kręcimy się gdzieś w okolicy ulicy Pokątnej😀
Nikiszowiec po deszczu |
Nikiszowiec to osiedle robotnicze, które powstało dla pracowników pobliskiej kopalni. Przez wiele lat było samowystarczalne, miało własną ciepłownię, oczyszczalnię ścieków, szkołę i kościół. Podobno do niedawna żaden turysta się tam nie zapuszczał, bo charakterystyczne ceglane budynki zamieszkiwał katowicki element. Obecnie dzielnica jest popularną atrakcją turystyczną, a ceny mieszkań podobno poszybowały w górę. Na szczęście w piątkowe popołudnie nie kręciło się tam zbyt wiele ludzi i mogliśmy z niemężem w spokoju obejrzeć każdą uliczkę. Zaszliśmy też do Muzeum Historii Katowic, które pozwala zajrzeć do wnętrz typowego nikiszowskiego mieszkania z przeszłości.
Nikiszowiec jest częścią Szlaku Zabytków Techniki Województwa Śląskiego.
Będąc w okolicy warto też wspiąć się schodami na dach Międzynarodowego Centrum Kongresowego i spojrzeć na oba obiekty i pobliskie Muzeum Śląskie z góry.
Niestety Katowicka starówka nie należy do najbardziej spektakularnych. Jak donosi Wikipedia „w latach PRL część zabytkowych kamienic [wokół Rynku] wyburzono, by mogły powstać tu nowoczesne obiekty usługowe”. Tym samym miejsce to straciło duszę. Złażenie okolic rynku wzdłuż i wszerz zajęło nam mniej niż pół godziny.
Sztuka:
Jedną z pierwszych rzeczy jaką googlam przygotowując się do tego typu wypadu są miejscowe galerie sztuki współczesnej. W Katowicach było w czym wybierać. Zaczęliśmy od galerii w Szybie Wilson zlokalizowanego na obrzeżach Nikiszowca. Jeśli będziecie w okolicy, zdecydowanie warto zajrzeć. Wstęp jest bezpłatny.
Drugą odwiedzoną przez nas galerią było Rondo Sztuki, w którym akurat odbywała się wystawa pokonkursowa 13. Międzynarodowego Biennale Studenckiej Grafiki Projektowej AGRAFA’19.
Mam po tej wystawie dwa przemyślenia. Po pierwsze temat smogu, zero waste, dyskryminacji i weganizmu przewija się we współczesnej sztuce. I to jest dobra wiadomość, bo to znaczy, że te tematy są zauważane i ważne dla twórców. Po drugie, studenci ASP wciąż nie zostali dobrze nauczeni projektowania pod kątem zaspokajania potrzeb użytkownika (human-centered design) i raczej nie powinni się zabierać za projektowanie aplikacji mobilnych, bo ich artystyczne twory są kompletnie nieużyteczne i moje UXowe serduszko płakało jak oglądało niektóre nagrodzone projekty. Mimo to wystawę polecam, można ją oglądać do 5 maja 2019. Wstęp do galerii jest bezpłatny.
Niedaleko Rodna Sztuki znajduje się Geszeft, sklep z lokalnymi, dobrze zaprojektowanymi produktami. Są tam ciuchy z nadrukami ze śląską gwarą, bombonierki z czekoladkami w kształcie m.in. kopalni i Spodka, świeca o zapachu Katowic od Hagi, kosmetyki Sadza Soap i wiele innych fajnych rzeczy.
Last but not least – Muzeum Śląskie to kolejny punt must see w Katowicach. Warto zarezerwować sobie na nie kilka godzin, bo jest to naprawdę duże muzeum. Największe wrażenie zrobiła na mnie wystawa stała Światło historii. Górny Śląsk na przestrzeni dziejów, jednak ilość informacji w niej zawarta była nie do przyswojenia za jednym razem. Galeria Sztuki Polskiej też była interesująca, ale chodzenie po tak dużej przestrzeni bez żadnego wytyczonego szlaku było irytujące. Do tej pory nie wiem, czy udało mi się obejrzeć wszystkie eksponaty. Bardzo żałowałam też, że taras widokowy nie został jeszcze otwarty po zimowej przerwie. Bardzo liczyłam na możliwość obejrzenia Katowic z góry.
Natura:
Czy będąc na Śląsku można liczyć w ogóle na jakiś kontakt z naturą? Jak najbardziej, paradoksalnie zieleni jest w tych okolicach dużo. Drzewa i tereny zielone były umieszczane w planach zagospodarowania przestrzennego jako naturalne oczyszczacze powietrza (więcej poczytacie o tym TU). Leśny Pas Ochronny Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego i Park Śląski, który jest większy niż nowojorski Central Park zapewniają mieszkańcom Katowic całkiem przyzwoitą ilość terenów zielonych w niedużej odległości od miasta. Niestety w samym centrum Katowicach tej rzekomej dużej ilości zieleni jakoś nie udało mi się odczuć.
Park Śląski znajdujący się na granicy Katowic i Chorzowa faktycznie ma imponujące rozmiary, choć lata świetności ma już chyba za sobą. Koszmarki komunistycznej architektury straszą złym stanem elewacji, a przypadkowe budki z lodami i goframi też nie pomagają. Niestety park estetycznie mnie nie połechtał. Zapewne trzeba by w niego wpompować niesamowite ilości pieniędzy, żeby był tak wymuskany jak chociażby poznański Park Sołacki.
Największą atrakcją parku jest kolejka linowa Elka, która przewozi turystów nad pozostałymi atrakcjami parku: wesołym miasteczkiem, zoo, Kapeluszem i Stadionem Śląskim.
Na koniec dorzucam moją mapę, którą przygotowałam sobie przed wyjazdem, żeby łatwiej planować poszczególne dni. Nie udało nam się dotrzeć do wszystkich punktów, ale może Wam się kiedyś uda.