Puszcza Augustowska to czwarty największy kompleks leśny w Polsce. Rośnie na terenie ukształtowanym przez ostatnie zlodowacenie, a to oznacza, że poprzecinana jest licznymi rzekami i jeziorami. Leży w najchłodniejszym nizinnym regionie Polski, co spowodowało, że w puszczy zachowały się gatunki roślin będące reliktami północnymi: brzoza niska, cis, borówka bagienna, zimoziół północny i rosiczki (których bezskutecznie szukaliśmy rok temu w Wigierskim Parku Narodowym). W Puszczy Augustowskiej, podobnie jak w Puszczy Knyszyńskiej przeważającym typem lasu jest bór świeży, a dominującym gatunkiem drzew jest sosna augustowska.
Różnorodny krajobraz tego regionu Polski sprawia, że jest on szczególnie chętnie odwiedzany przez miłośników aktywności na świeżym powietrzu. Rowerzyści, kajakarze i żeglarze, na pewno nie będą się tu nudzić. Również po sezonie!
Czego warto doświadczyć w Puszczy Augustowskiej?
Oczywiście kajaków! Najlepiej jesienią, zimą lub wczesną wiosną, kiedy rzeki są puste, pozbawione kajakowych korków i gwaru turystów. Co prawda wybierając się na spływ po sezonie stracicie szansę na świeżą jagodziankę sprzedawaną z pomostu, ale za to zaznacie absolutnej ciszy i spokoju, raz na jakiś czas przerywanego przez śpiewające ptaki.
Jak to zorganizować?
W Puszczy Augustowskiej działa wiele firm, które oferują organizację spływów kajakowych. Ja z całego serca polecam Wam Szot – rodzinną firmę której właściciele kochają to co robią, a ich zamiłowanie do kajaków widać jak na dłoni. Zarówno osoby indywidualne, jak i firmy mogą się do nich zgłosić po pomoc w organizacji spływu i po specjalistyczną poradę. Ekipa Szotu dobierze dla was optymalną trasę dostosowaną do poziomu waszych umiejętności, przywiezie na miejsce startu i odbierze z mety, a jak trzeba to i zaoferuje nocleg i wyżywienie w swojej bazie w Augustowie.
Zarówno trasę jak i czas trwania spływu warto skonsultować z lokalsami. Nam zależało na łatwym szlaku, podczas spływu chcieliśmy robić zdjęcia. Ekipa Szotu zaproponowała nam ośmiokilometrową trasę po Czarnej Hańczy. Wystartowaliśmy z obrzeży Wigierskiego Parku Narodowego, a skończyliśmy w Gulbinie. Cała trasa zajęła nam mniej więcej 4h. Osobom, które pragną większej ilości wrażeń, poleca się spływ trochę trudniejsza Rospudą.
Co gwarantuje organizator?
Kajaki, wiosła, kapoki, siedziska dzięki którym nie zmarzną Wam cztery litery, a jeśli potrzeba to i worek żeglarski lub beczkę w której można bezpiecznie spławić aparat fotograficzny, kamerę i inne przedmioty, których nie chcecie stracić w razie wywrotki.
Jak się przygotować?
Przede wszystkim trzeba się ciepło ubrać (o tym jak to zrobić pisałam tu), rzeka zimą ma dość wartki nurt, ze względu na mniejszą ilość roślinności wodnej. To powoduje, że poza sterowaniem kajakiem, w zasadzie nie trzeba wykonywać żadnych ruchów. Getry pod spodniami i ciepły sweter na pewno się przydadzą. Oprócz odpowiedniego ubioru przyda się coś ciepłego do picia i jakaś przekąska. Spływ trwa zazwyczaj kilka godzin, warto być na to przygotowanym. Jeśli zabieracie na pokład telefon i/lub okulary, może Wam się przydać wodoodporny worek na telefon i sznurek do okularów, które ochronią Was przed stratą w razie wywrotki kajaku.
Warto wiedzieć
Spływ kajakowy w Puszczy Augustowskiej (i w wielu innych miejscach) możecie sfinansować z Bonu Turystycznego. Dokładną listę podmiotów biorących udział w akcji, znajdziecie na stronie www.bonturystyczny.polska.travel
Co robić po zejściu na ląd?
Po obiedzie warto pójść do lasu!
Jezioro Sajno
Uroczysko Święte Miejsce
Nad brzegiem Rospudy, ok. 20 km od Augustowa ukrywa się uroczysko Święte Miejsce do którego od wieków ludzie przybywali (i wciąż przybywają) po uzdrowienie. Dla katolików to miejsce cudów, a dla pogan to prawdopodobnie miejsce mocy. Jak to często w tego typu punktach bywa, krzyże i wizerunki świętych mieszają się z runicznymi kamieniami. Na dodatek są podejrzenia, że mała drewniana kaplica, krzyże i rzeźby stoją na szczątkach prawosławnego cmentarza. Mamy tu więc typowy dla Podlasia mix kultur i religii.
Uroczysko Święte Miejsce skrywa wiele tajemnic i owiane jest wieloma legendami. Nie do końca wiadomo co jest prawdą, a co wytworem wyobraźni. Na pewno nie można mu odmówić uroku. Latem jest tu dość tłoczno, na pobliskiej polanie odpoczywają kajakarze spływający Rospudą, a wierni z całej Europy przyjeżdżają z prośbami o uzdrowienie siebie lub całego narodu. Po sezonie odwiedzających jest nieco mniej i można w spokoju przyjrzeć się śladom historii Świętego Miejsca nad Rospudą.
Według jednej z legend w tym miejscu w 1283 roku 1600 Jaćwingów przyjęło chrzest. Na pamiątkę tego wydarzenia niedawni poganie ustawili drewniany krzyż. W obawie przed zemstą nieochrzczonej części plemienia uciekli z tych terenów. Ci którzy ich ścigali próbowali ów krzyż spalić, ale im się nie udało. Próbowali go też utopić w rzece, ale ten podobno cudownie wrócił na swoje miejsce.
Druga legenda mówi o tym, że miejscowej dziewczynce pasącej bydło, na jednym z dębów ukazała się Matka Boska. Wieść szybko rozniosła się po okolicznych wioskach i pod drzewo przybywały tłumy ludzi. Nie spodobało się to miejscowemu gajowemu, który żeby pozbyć się problemu ściął drzewo i wrzucił je do rzeki. Mimo silnego nurtu drzewo ani drgnęło i nie odpłynęło ze Świętego Miejsca, co miało świadczyć o jego cudowności. Niekiedy ta legenda opowiada o Maryi chroniącej pod swoim płaszczem miejscową ludność podczas ataku Tatarów.
Trzecia legenda mówi o magicznych właściwościach rzeki Jałówki, która wpada do Rospudy w pobliżu Świętego Miejsca. Uzdrawiającą moc przypisano jej ze względu na to, że rzeka jak na zawołanie potrafi zmienić swój bieg. Według ludowych doniesień każdy kto obmyje w wodach Jałówki chorą część ciała, cudownie wyzdrowieje, a każdy kto zdrowy, nigdy nie zachoruje.
Jaka jest prawda? Pewnie już nigdy się nie dowiemy. Jak na razie najbardziej prawdopodobna hipoteza jest taka, że całą historię zapoczątkowały zwyczaje prawosławnych wiernych pochowanych w Świętym Miejscu oraz…..fizyka. Za kaprysy Jałówki, płynącej w różne strony odpowiada silny nurt Rospudy, który czasami wpycha wody swojego dopływu z powrotem w stronę źródła. Mimo wielu nieścisłości w opowiadanych historiach, katoliccy wierni przyjeżdżają do Świętego Miejsca z prośbami. Z nadzieją zostawiają po sobie ślady w postaci obrazków, różańców i monet wciskanych w spróchniały krzyż, którego poganom nie udało się zniszczyć.
Pałac Paca
Kilka kilometrów dalej, w Dowspudzie zachował się ślad po imponującym, neogotyckim pałacu wybudowanym w latach 1820–1827 przez Ludwika Michała Paca, generała wojsk polskich i napoleońskich.
Zaprojektowana przez jednego (Piotra Bosio), a później budowana przy udziale drugiego (Henryka Marconiego) włoskiego architekta, opływająca w luksusy rezydencja doczekała się nawet własnego powiedzenia: „Wart Pac pałaca, a pałac Paca”.
Michał Pac był poważanym i bardzo zasłużonym gospodarzem, niestety cieszył się swoją posiadłością tylko trzy lata. 1830 roku uciekł podziemnym tunelem przed władzami carskimi, które chciały go ukarać za udział w powstaniu listopadowym. Pac wyemigrował i nigdy już do swojego pałacu nie wrócił. Majątek przez lata przechodził z rąk do rąk i powoli niszczał. W 1867 pałac został rozebrany, a cegły pozyskane z posiadłości posłużyły do budowy koszar w Suwałkach. Do naszych czasów zachował się tylko portyk i jedna z wież, nazywana bocianią. Podobno ostała się tylko dlatego, że w trakcie rozbiórki było na niej bocianie gniazdo. Dziś oryginalny kształt pałacu można podziwiać wyłącznie na rycinach.
źródło: Wikipedia, autor: Edward Gorazdowski – Tygodnik Ilustrowany, 1865, [1], Domena publiczna |
Ciekawostka
Jeszcze przed rozpoczęciem budowy pałacu (w latach 1815-1821) Pac zaprosił do swojego majątku kilkuset szkockich rolników, którzy mieli nauczyć miejscowych chłopów nowoczesnych metod uprawy. Osadnicy wprowadzili płodozmian, który zastąpił dotychczas stosowany system trójpolówki. Szkotom udało się też upowszechnić uprawę ziemniaków i sposób ich przechowywania w kopcach.
Zaproszeni przez Paca osadnicy założyli wieś o nazwie Szkocja (istnieje do dziś) oraz folwarki: Covenlock, New York (dziś: Pruska Wielka), Longwood (Ludwinowo), Linton, Berwik (Korytki) i Bromfield (Józefowo).
Augustów
Na uwagę zasługuje też sam Augustów, letni kurort Podlasia. Jezioro Białe o wschodzie słońca czy nadrzeczne bulwary o zachodzie słońca robią wrażenie. Warto zobaczyć też Pałac na Wodzie w którym mieści się sanatorium i restauracja, a w drodze na rynek zrobić sobie zdjęcie z napisem Augustów.
Jak smakuje Puszcza Augustowska?
W Puszczy Augustowskiej, ze względu na jej nieco północny charakter, rośnie sporo świerków, które bardzo dobrze czują się w chłodnym klimacie. Warto wykorzystać ten fakt i spróbować jak smakuje herbatka ze świerka. Jak ją zrobić?
Wystarczy, że spacerując po lesie (poza rezerwatami oczywiście) zbierzecie po 1-2 łyżeczki świerkowych igieł na każdy kubek herbaty. Zebrane igły należy gotować przez 15 minut, przecedzić i popijać jako napar poprawiający odporność i łagodzący objawy przeziębienia.
Warto to zrobić zwłaszcza jesienią i zimą, bo to właśnie w tym okresie świerk jest najbogatszy w witaminę C oraz inne cenne składniki, takie jak flawonoidy, olejki eteryczne czy kwasy organiczne.
Gdzie spać?
W Puszczy Augustowskiej i w samym Augustowie noclegów nie brakuje, choć latem znalezienie wolnego miejsca może stanowić wyzwanie. Inaczej sytuacja wygląda po sezonie, kiedy miasto pustoszeje i cichnie, a amatorzy spokoju mogą przebierać w noclegach do woli.
My podczas pobytu w Augustowie zatrzymaliśmy się w Olszynowym Zakątku, który jest idealny dla pary. Większym grupom polecam bazę noclegową Szotu.
Skok w bok nad Biebrzę – przygoda której warto doświadczyć
Będąc w okolicy Puszczy Augustowskiej warto zrobić skok w bok (a w zasadzie na południe) i odwiedzić Biebrzański Park Narodowy. Ale nie tak po prostu, nie tak zwyczajnie. Tu warto wybrać się na foto safari z profesjonalnym przewodnikiem, który nauczy was jak i kiedy wypatrywać zwierząt, które chcecie sfotografować.
Przewodniczka Biebrzańskiego Parku Narodowego i fotografka przyrody Beata Drozdowska postawiła sobie za cel wymazać nasze złe wspomnienia z pierwszej wizyty nad Biebrzą i zarazić nas swoją miłością do tego miejsca. Zgoniła nas z łóżek w środku nocy (wstaliśmy tego dnia o 3.00 rano) i przed wschodem słońca zabrała na bagna. Wyposażona po zęby w sprzęt fotograficzny, lunetę obserwacyjną, albumy fotograficzne i sowie wypluwki spakowane w śniadaniowe pudełeczka, zaprowadziła nas do miejsca obserwacji zwierząt. Wdrapaliśmy się na wieżę widokową z nadzieją, że uda nam się zobaczyć łosia lub stado wilków, które przeszło w pobliżu poprzedniego dnia. W międzyczasie opowiadała i pokazywała nam mnóstwo ciekawych rzeczy o faunie i florze Biebrzańskiego Parku narodowego i nauczyła nas odróżniać trawę od turzycy macając się po kolanach. Pokazała nam kilka nowych dla nas gatunków ptaków i nauczyła nas sporo o łosiach.
Niestety podczas naszego pobytu na wieży widokowej żaden duży zwierz nie chciał nam się pokazać, za to przed obiektywami zatańczyły nam na niebie dwa bieliki walczące o terytorium lub pożywienie. Po wschodzie słońca zeszliśmy z wieży, opuściliśmy bagna i przenieśliśmy się do lasu, żeby sprawdzić czy łoś nie posila się w jednej ze swoich zimowych stołówek i nie podjada pędów młodych sosen w ukrytym w środku lasu zagajniku.
Czy foto safari jest etyczne?
Zaczęłam się nad tym zastanawiać podczas naszej intensywnej szwędaczki po lesie. Po przemyśleniach i rozmowie z nasza przewodniczką Beatą doszłam do wniosku że tak, ale tylko wtedy, kiedy się wie co się robi. Dlatego warto wybrać się na taką wyprawę z profesjonalistą, który nie dość że zna zwyczaje zwierząt, wie w jakich okresach lepiej się do nich nie zbliżać, wie na jaką odległość można bezpiecznie podejść do danego gatunku i przede wszystkim jak to zrobić, że zwierza nie spłoszyć. A jeśli już nawet zdarzyłoby wam się nie zauważyć w porę i/lub wkurzyć łosia czy wilka, będzie potrafił odczytać sygnały ostrzegawcze i w porę zarządzić odwrót.
Przed każdą tego typu wyprawą warto przeczytać też Kodeks etyczny fotografów przyrody opublikowany przez Związku Polskich Fotografów Przyrody.
Jak to zorganizować?
Zarówno termin wyprawy, czas trwania i miejsce warto skonsultować bezpośrednio z przewodnikiem, który najpierw zapyta was jakiego zwierza chcecie zobaczyć, a później powie gdzie i kiedy to się może udać. Listę wszystkich przewodników oprowadzających po Biebrzańskim Parku Narodowym można znaleźć tutaj. Ja z całego serca polecam taką wyprawę w towarzystwie Beaty Drozdowskiej.
Ile to trwa?
Nasza wyprawa nastawiona była na obserwowanie wilków i łosi, trwała ok. 6h. W tym czasie przeszliśmy po bagnach i lesie prawie 18 000 kroków.
Jak się przygotować?
Wszystko zależy od tego kiedy zawitacie nad Biebrzę. Ubiór warto dostosować do aktualnych warunków pogodowych i stanu wód na Biebrzańskich rozlewiskach (buty trekkingowe z membraną, kalosze lub wodery na pewno bardzo się przydadzą). Warto zapatrzeć się też w repelenty chroniące przed kleszczami i komarami oraz moskitiery na głowę, które ochronią was przed strzyżakami i całą masą innych owadów obficie występujących nad Biebrzą w różnych porach roku.
Warto być tez psychicznie przygotowanym na to, że mimo najlepszego możliwego czasu i największych starań przewodnika, może nam się nie udać spotkać żadnego zwierzęcia.
P.S. Ten wpis powstał w ramach IV Turystycznych Mistrzostw Blogerów w których reprezentuję województwo podlaskie. Będę wdzięczna, jeśli okażecie nam trochę wsparcia i pomożecie zdobyć tym treściom jak największe zasięgi. Jeśli znacie kogoś, to może być zainteresowany odkrywaniem Podlasia, dajcie mu znać o tym opracowaniu. Podlaskie naprawdę na to zasługuje!