Pamiętacie, jak pisałam o moim koszmarze makaronożercy i testach na alergię pokarmową (pisałam o tym TU)? Ponieważ co jakiś czas pytacie mnie o skuteczność metody, którą na sobie testowałam, po kilku miesiącach chciałabym wrócić do tego tematu.
Zacznę może od tego, dlaczego w ogóle zdecydowałam się przebadać się pod kątem alergii pokarmowej. Na drugim roku studiów, w samym środku zimowej sesji dopadła minie grypa. Spędziłam dwa tygodnie w łóżku, przeszłam antybiotykoterapię, sesja skończyła się jednym warunkiem. Moje ówczesna dieta, choć wegetariańska, nawet nie stała obok zdrowej, odporność była bardzo słaba, co miesiąc łapałam kolejne infekcje. Zapalenie pęcherza, zapalenie spojówek, kolejne zapalenie pęcherza, zapalenie czegośtam innego (już nawet nie pamiętam dokładnie). Co miesiąc zaczynałam kolejną kurację antybiotykiem, brałam oczywiście probiotyki w różnej postaci, jadłam jogurty piłam kefiry, ale chyba na nic to się nie zdało. Antybiotyki wyjałowiły moją florę bakteryjną, którą odbudowuję teraz, po kilku latach. Jak nietrudno się domyślić, bardzo szybko zaczęły się problemy z układem pokarmowym. Na początku były to sporadyczne bóle brzucha, zawsze wieczorem, po obfitym obiedzie. Najpierw myślałam, że jem zbyt duże posiłki, zmniejszenie porcji obiadowej na nic się jednak nie zdało. Kiedy któregoś wieczoru ból złożył mnie w pół i nie pozwolił się wyprostować aż do rana, postanowiłam wybrać się do lekarza. Lekarz rodzinny stwierdził podrażnienie jelit, wysłał na USG i przepisał Tribux na kilka miesięcy.USG nic nie wykazało, leki brałam, ale spektakularnych efektów nie zauważyłam. Po jakimś czasie od odstawienia wszystkie objawy się nasiliły. W międzyczasie zauważyłam, że są produkty, po zjedzeniu których czuję się wyjątkowo źle. Wykluczyłam z mojej diety piwo (to był jedyny gazowany napój jaki zdarzało mi się pić, napojów typu cola, czy oranżady nie piłam nigdy), majonez, frytki, chipsy, kawę, wszystko co smażone i ociekające tłuszczem. Tak przetrwałam jeszcze z dwa lata mniejszym lub większym bólem brzucha w tle, zaliczając po drodze jeszcze kilka antybiotyków. Ciągle powtarzające się problemy z przewodem pokarmowy i cerą zawiodły mnie kolejny raz do lekarza. Znowu był to lekarz rodzinny, ale tym razem inny. Na dzień dobry wysłał mnie na badania krwi. Morfologia, trzustka, wątroba, tarczyca- wszystko w normie. Do ręki dostałam skierowanie do gastrologa (musiałam się o nie trochę pokłócić), przykazanie niejedzenia tego, co mi nie służy i kolejną receptę na Tribux, której nawet nie zrealizowałam. Do specjalisty dostałam się dopiero kilka miesięcy później, w międzyczasie starałam się jak mogłam eliminować z diety kolejne podejrzane składniki. No, ale jak człowiek czuje ból prawie po każdym obiedzie, to zaczyna trochę głupieć. Wtedy właśnie trafiłam do gabinetu medycyny naturalnej w celu wykluczenia alergii pokarmowej. Dla przypomnienia napiszę, że testy alergiczne wykonywane aparaturą Mora Super wykazały, iż jestem uczulona na:
- pszenicę (nie tylko gluten, ale na pszenicę w ogóle)
- wieprzowinę
- konserwanty: E312, E320 i E627
- pleśnie Fusarium i penicylinę
Testy alergiczne robiłam latem, przez kilka miesięcy jak tylko mogłam unikałam pszenicy w swojej diecie, mięsa i tak nie jem, produktów konserwowanych staram się unikać już od dawna. Jakieś znaczącej zmiany nie zauważyłam, po jakimś czasie wróciłam do jedzenia makaronu, chleba i sporadycznego picia kawy. W grudniu zeszłego roku trafiłam s końcu do gastrologa, który po krótkim wywiadzie wysłał mnie na badanie wykluczające celiakię (nietolerancję glutenu), które polega na zbadaniu ilości konkretnych przeciwciał w krwi Wyniki wyszły w normie, lekarz przepisał mi kapsułki wspomagające pracę trzustki i zalecił dietę wysokobłonnikową. Leki w bardzo krótkim czasie wyraźnie pogorszyły mój stan, diety nie zmieniłam, bo w moim odczuciu była ona i tak bogata w błonnik (oparta głównie na kaszach, zbożach, strączkach, owocach i dużej ilości warzyw z dodatkiem słodyczy, pieczywa i makaronu). Postanowiłam zmienić więc lekarza, udałam się do innego gastrologa. Pani na początku chciała odesłać mnie z receptą na Tribux i wielokrotnie słyszanym przeze mnie tekstem: „Proszę nie jeść tego, co pani szkodzi”. No ale jak to znaleźć Pani doktor? No jak, skoro brzuch boli i po makaronie i po burakach i po orzeszkach ziemnych wielu, wielu innych produktach. Dostałam więc skierowanie do alergologa i polecenie przyjmowania przez co najmniej 3-4 miesiące probiotyku dedykowanego do odbudowy flory bakteryjnej jelit. Czekając na wizytę u kolejnego specjalisty zaczęłam regularnie pić zielone smoothie, probiotyk przyjmuję do tej pory. Sytuacja zaczęła się poprawiać, ale ciekawa byłam, co też na tych testach alergicznych (skórnych) wyjdzie. Nie wyszło nic, alergii brak. Pani alergolog zapytana przeze mnie o nietolerancję pokarmowa, uznała, że ona w te wszystkie testy na przeciwciała nie wierzy, nie ma podobno wystarczających dowodów na to, że są miarodajne. Jej zdaniem nietolerancja bierze się z tego, że spożywamy pokarmy ciężkostrawne. Odesłała mnie do domu z zaleceniem jedzenia lekko, wszystko gotowane lub duszone, żadnego smażenia, pieczenia, żadnego alkoholu, surowych owoców, przypraw i czekolady. Ja jednak zachwycona zielonymi koktajlami popijam je dalej, od czekolady jestem niestety uzależniona życia bez przypraw jakoś sobie nie wyobrażam (mam tu na myśli przyprawy inne niż sól czy mieszanki z glutaminianem sodu). Robiłam więc dalej to, co zauważyłam, że działa. Piłam zieleninę i łykałam bakterie.