Książka „Kiedy wzywa nas dzicz” to druga pozycja Richarda Louv’a, która wpadła w moje ręce (o książce Witamina N pisałam TU). W tej książce autor skupia się na różnych relacjach na linii człowiek-zwierzęta. Przygląda się naszym reakcjom zarówno na zwierzęta domowe i jak te dzikie.
Współistnienie ludzi i zwierząt
Zwierzęta od zawsze wzbudzają w ludziach bardzo różne uczucia. Od strachu i gniewu zaczynając, na miłości i uwielbieniu kończąc. „Kiedy wzywa nas dzicz” pełna jest historii o niesamowitych relacjach rodzących się między gatunkami. W pamięci najbardziej utkwiły mi historie o słoniach wysyłających SMSy, o psach – terapeutach pomagających osobom ze spektrum autyzmu (są niesamowite!), kojotach, które nauczyły się bezpiecznie przekraczać sześciopasmowe autostrady i wilkach, które podobno wcale nie zostały udomowione przez człowieka. Istnieją przesłanki świadczące o tym, że to my zostaliśmy udomowieni przez wilki, bo było im to bardzo na rękę!
Historie współistnienia ludzi i zwierząt na tym samym terenie nie zawsze są szczęśliwe, autor porusza też wątek współdzielonych przez ludzi i zwierzęta chorób, co w obliczu szalejącej pandemii zyskuje nowe znaczenie. Te historie pokazują też, że ludzie i zwierzęta mają wiele wspólnego. Takie renifery na przykład, kiedy chcą odreagować stres szukają w lesie halucynogennych grzybów. Coś Wam to przypomina?
Czy zwierzęta ochronią nas przed zmianami klimatu?
W książce autor porusza też kwestie związane ze zmianami klimatu i pomysłami naukowców z całego świata na ochronę ludzi i zwierząt przed negatywnymi skutkami tego zjawiska. Niektóre z tych pomysłów wydają się na ten moment szalone i niepokojące. Inżynierowie genetyczni pracujący nad odtworzeniem populacji mamutów, powstrzymywanie uwalniania metanu z wiecznej zmarzliny poprzez ugniatanie zmieni przez sztucznie utworzone kolonie zwierząt kopytnych czy w końcu koncepcja „połowy ziemi”, która zakłada, że jako cywilizacja powinniśmy dążyć do objęcia ochroną (rezerwatem) połowy powierzchni naszej planety. I choć na pierwszy rzut oka brzmi to naprawdę fantastycznie, wiąże się niestety z przesiedleniami całych miast i wsi, o populacjach zwierząt nie wspominając. Historia wiele razy już pokazywała, że eksperymenty z relokacją generują wiele ofiar, zarówno w ludziach jak i zwierzętach.
Jak wspomina autor, biologowie wciąż mają za małą wiedzę, by móc podejmować właściwe decyzje i przewidywać realne skutki relokacji. Współczesne próby przenoszenia populacji zwierząt, których siedliska zostały zniszczone przez zmiany klimatyczne lub działalność człowieka (np. budowę dróg), w 42% kończą się śmiercią przesiedlanych osobników. Co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że ludzie, którym się wydaje, że są mądrzejsi od natury, czynią więcej szkody niż pożytku. Wspominałam też o tym przy okazji recenzji książki „Nieznane więzi natury„, która to zjawisko dość dobrze tłumaczy. Manipulowanie środowiskiem w którym żyjemy wymaga dużej pokory i niestety bardzo często źle się kończy, regulowanie rzek niech będzie pierwszym na to dowodem.
Podsumowanie
Gdybym miała opisać tę książkę jednym słowem, powiedziałabym, że jest nierówna. Momentami bardzo trudna do przebrnięcia, zwłaszcza na początku. Porusza kwestie związane z duchowością i filozofią, przez które trudno się przebić, ale jest jednocześnie napakowana ciekawostkami i twardymi danymi. Lektura książki wymaga dużego skupienia i zapewne w dobie globalnego deficytu uwagi, nie wszystkim przypadnie do gustu, bo nie czyta się jej tak łatwo jak chociażby „Sekretnego życia drzew„, ale wciąż uważam, że warto.