Wielkimi krokami zbliżają się święta. Z każdej strony otaczają nas świąteczne dekoracje, światełka, poradniki prezentowe, przepisy i świąteczne piosenki. Ja ze świętami zaczekam na święta, choinkę tradycyjnie ubiorę w noc przed wigilią, a dziś przeniosę się na chwilę do lata.
Królowie lata to idealny film do oglądania zimą. Pięknymi (czasem aż za słodkimi) zdjęciami i zabawnymi dialogami (Biaggio♥) leczy z zimowej chandry. Jak na amerykańską (niezależną) komedię, spisał się bardzo dobrze.
Joe Toy (Nick Robinson), nastolatek wychowywany przez samotnego ojca, ma dość swojego dotychczasowego życia. Postanawia więc uciec z domu wraz ze swoim najlepszym przyjacielem Patrickiem (Gabriel Basso) oraz dziwnym samotnikiem Biaggiem (Moises Arias). Trójka chłopców odkrywa niewielką polanę w lesie i decyduje się tam wybudować swój nowy dom. Przyjaciele, czując się panami swojego losu, stawiają prowizoryczną chatkę i rozpoczynają nowy etap życia, z dala od odpowiedzialności, cywilizacji i rodziców.
Królowie lata to podobno klasyczna historia o dojrzewaniu i konflikcie pokoleń. Tak po seansie przeczytałam w innych recenzjach. Ja na ten film patrzyłam zupełnie inaczej. Bardziej niż zmaganie się bohaterów z nadchodzącą dorosłością zainteresowało mnie zmaganie się bohaterów z naturą wśród której przyszło im przez kilka tygodni żyć. Tak naprawdę cały czas im zazdrościłam. Nie, nie tego, że uciekli od rodziców (ja od swoich uciekać nie zamierzam), nie tego, że przeżyli przygodę swojego życia (no może troszeczkę), ale tego, że żyli w lesie:D Tak, zdecydowanie zazdrościłam królom lata kilku tygodni wśród drzew.
Zanim wyjechałam na studia, bardzo dużo czasu spędzałam w lesie. Najpierw na spacerach i rowerowych wycieczkach z rodzicami, potem na grach terenowych (dziennych i nocnych) z harcerzami i na ogniskach ze znajomymi. Wyjeżdżając na studia zabrałam ze sobą kilka zdjęć mojego ulubionego lasu i do tej pory bardzo często uciekam do niego myślami. Leczę się w ten sposób z klaustrofobii, która mam wrażenie coraz bardziej się u mnie nasila z powodu permanentnego braku horyzontu przed oczami. Okna mieszkania w którym teraz mieszkam z jednej strony wychodzą na dość ruchliwą ulicę i wieżowce, a z drugiej strony na malutki parczek otoczony przez wieżowce. Nie widać nieba, nie widać horyzontu. Na dłużą metę jest to bardzo męczące. Zwłaszcza dla kogoś, kto wychował się na Mazurach, a z okien własnego domu widział trzy jeziora na horyzoncie i prawie codziennie piękny zachód słońca.
Właśnie przestrzeni przed oczami, szerokiego horyzontu i bliskiego kontaktu z naturą zazdrościłam królom lata. Domu z drzwiami od toy toya, pozbawionego łazienki i internetu już troszeczkę mniej:D Ale i tak z chęcią zamieniłabym wielkomiejski blok na szałas w lesie. Mam nadzieję, że moja silnie rozwinięta biofilia popchnie mnie kiedyś do takiej zmiany:) Dopóki to nie nastąpi leczę się spacerami i pięknymi filmami.
Przez cały czas nie mogłam pozbyć się wrażenia, że królowie lata gdy dorosną będą żyć tak:
A tego zazdroszczę im jeszcze bardziej.
2 komentarze
Właśnie zabieram się za oglądanie tego filmu 🙂 przyjemni się czytało Twój wpis
Miłego seansu. Mam nadzieję, że film przypadnie Ci do gustu tak bardzo jak mi przypadł:)