Moje pierwsze wspomnienie z cynamonem wiąże się z obiadem jedzonym w domu mojej wówczas bardzo bliskiej koleżanki. Przez wiele lat jej dom był moim drugim domem, a mój dom był dla niej zawsze otwarty. Jeśli mama na chwilę straciła mnie z oczu, to na 100% siedziałam właśnie na podłodze mieszkania w klatce obok i przebierałam lalki:) Mama mojej koleżanki poczęstowała mnie kiedyś jakimiś obiadowymi kluchami (nie pamiętam już czym dokładnie).
Chcesz cynamon do tego?- spytała.
A co to takiego?
Taka przyprawa, trochę podobna do kakao.-odpowiedziała.
Zachęcona słowem kakao padającym blisko słowa cynamon, ochoczo posypałam obiad brązowym pyłem. Możecie sobie tylko wyobrazić jakie było moje zdziwienie, kiedy spróbowałam owych kluch posypanych cynamonem. Że niby kakao? Nigdy w życiu! Bleh! Niedobre!
To zadziwiające jak z czasem zmieniają się nasze kulinarne upodobania. Dobrze, że do pewnych smaków się dorasta, jakże szare byłoby moje życie bez cynamonu. Chociaż nie toleruję go w kawie, ubóstwiam za to w lodach i wszelkich wypiekach. A szczególnie w cynamonowych ślimakach, których do dzisiaj jeszcze nie potrafiłam zrobić. Wiecie, ja i ciasto drożdżowe to nie jest najlepsze połączenie. Znamy się tylko z widzenia. Najpierw podglądałam jak robił je mój tata, teraz najczęściej podglądam niemęża. Nie lubię się bawić w ciasta, w których coś nie rośnie, albo rośnie i opada, albo się nie dopieka, albo się zanadto wysusza. Ja cenię proste rozwiązania, prosty przepis i pewny rezultat. Dlatego tak bardzo lubię raw desery, nie dość, że są bombą odżywczą dla naszych dusz i ciał, to jeszcze nie mogą się nie udać:)
Z bardzo intensywną ochotą na cynamonowe ślimaki walczyłam dobrych kilka tygodni. W akcie desperacji kupiłam nawet raz gotowy produkt wypiekany z mrożonki (nie róbcie tego w domu!). W czasie Świąt zachęcałam tatę, żeby zrobił ze mną cinnamon rolls, ale zabrakło nam sił i czasu. Potem miałam plan, żeby posłużyć się wprawionym w wyrabianiu ciasta drożdżowego rękami niemęża. Ale ten się nie dał skubany wykorzystać 😀 Nie pozostało mi nic innego, jak przełamać swoje fobie i zabrać się za wyrabianie ciasta drożdżowego. Na blogu Makaron i rodzynka znalazłam bardzo prosty przepis, który na całe szczęście udał się za pierwszy razem. Ciasto na moje bułeczki (z braku wprawy wyszły raczej bułeczki niż rollsy) w smaku bardzo przypomina poznańskie Rogaliki Staromiejskie. Kto jadł, ten wie, że lepszych w Poznaniu nie ma.
SKŁADNIKI:
250 g mąki pszennej białej
250 g mąki orkiszowej razowej
szklanka mleka roślinnego
25 g świeżych drożdży
2 czubate łyżki miodu/syropu
1/2 szklanki cukru trzcinowego
3 łyżeczki cynamonu
szczypta gałki muszkatołowej
Mleko delikatnie podgrzewamy (lub mieszamy z odrobiną wrzątku), dodajemy odrobinę cukru i drożdże, przygotowujemy rozczyn. Kiedy drożdże zaczną pracować, mieszamy rozczyn z mąką, dodajemy miód i wyrabiamy gładkie ciasto, które zostawiamy na ok. 40 minut do wyrośnięcia.
W miseczce mieszamy cukier z przyprawami. Wyrośnięte ciasto rozwałkowujemy na kształt prostokąta. Całą powierzchnię ciasta posypujemy wcześniej przygotowanym nadzieniem, a następnie zwijamy ciasto w dość ciasny rulonik, który kroimy na ok. 15 kawałków. Bułeczki rozkładamy na blaszce i pieczemy w temperaturze 210 stopni przez 15 minut.
P.S.Następna edycja cinnamon rolls będzie na surowo:)
5 komentarzy
Koniecznie do wypróbowania :)) Smakowicie wyglądają,mogę trochę?
Jeszcze jedna została, więc jeśli się pospieszysz, może zdążysz spróbować:)
Wyjdzie na mące 650? Jestem na wyjeździe I nie mam jak zdobyć pełnoziarnistej : < proporcje takie same? Nie dajemy oleju?
Wyjdzie na mące 650? Jestem na wyjeździe I nie mam jak zdobyć pełnoziarnistej : < proporcje takie same? Nie dajemy oleju?
Biała też może być, tłuszcz też jak najbardziej.