Zdaję sobie sprawę, że ten post jest bardziej dla mnie niż dla Was (chociaż podsumowanie poprzedniego roku miało zadziwiająco dużo wyświetleń), ale bardzo lubię wracać co roku do tych podsumowań, więc nie ma zmiłuj, post musiał powstać😀 I chociaż to nie był dla mnie w 100% dobry rok, chcę tym postem ułatwić sobie jego zapamiętanie.

One little word

W styczniu 2018 roku po raz pierwszy postanowiłam wybrać sobie jakieś słówko roku, hasło, które miało mi pomóc w osiągnięciu jakiegoś celu. Już w tym półrocznym podsumowaniu pisałam Wam, że u mnie to się nie sprawdziło. Teraz mogę wręcz powiedzieć, że to słowo stało się chyba swego rodzaju klątwą. Bo wokół ciała w 2018 roku działo się wiele, niestety nic dobrego.
Antek
Zaczęło się od choroby i śmierci naszego kota Antka. W styczniu rozpoczęliśmy walkę z ropnym katarem, który nie reagował na żadne antybiotyki. W Wielkanoc Antek wciąż był zasmarkany, pojawiła się też tzw. trzecia powieka na jego prawym oku. Badanie ciśnienia wewnątrzgałkowego jakie wtedy wykonał Antkowi weterynarz to jedno z moich najbardziej traumatycznych wspomnień z tego okresu. Ostatkiem sił nie wybiegłam wtedy z płaczem z gabinetu, patrzeć na to co robił lekarz nawet się nie odważyłam. Niestety oko nie zareagowało na krople i lekarz wysłał nas z Antkiem na tomografię, która potwierdziła najgorsze przypuszczenia – przyczyną kataru i deformacji oka był guz zagałkowy. Nowotwór rósł w zastraszającym tempie, Antek w pewnym momencie nie chciał już jeść, nie mógł też spać z powodu bólu i tydzień po badaniu mogliśmy już tylko skrócić jego cierpienie.
Pamiętam, że kilka lat temu, kiedy podejmowaliśmy z niemężem tą samą decyzję względem Tosi, przez wiele miesięcy miałam wyrzuty sumienia, że poddaliśmy się za szybko. W przypadku Antka, obwiniałam się o to, że zwlekaliśmy zbyt długo i kot niepotrzebnie cierpiał. Ale rozstanie z nim po 10 wspólnych latach było bardzo trudne (zwłaszcza, że w pracy miałam w tym czasie niezły kocioł i musiałam się jakoś trzymać w ryzach). Antek miał psi charakter, wszędzie i przy wszystkim nam towarzyszył (w przeciwieństwie do Arnolda, który przesypia całe dnie w szafie), był też bardzo inteligentnym i stanowczym kotem, miał swoje sposoby, żeby pewne rzeczy na nas wymuszać. Przejechał z nami tysiące kilometrów po całej Polsce, błyskawicznie aklimatyzował się w nowych miejscach i zupełnie nie przyjmował do wiadomości, że nie ma jednej łapki. Wciąż za nim tęsknię.
Na pamiątkę dwóch futrzaków, których już z nami nie ma, nad moją kostką pojawił się pierwszy w moim życiu tatuaż. Antek bez lewej łapki i Tosia, która zawsze wchodziła mu (i nam zresztą też) na głowę.

Tosiek
Żeby zapełnić jakoś straszną pustkę po odejściu Antka, po dwóch miesiącach zaczęłam się rozglądać za towarzyszem dla Arnolda. Zależało mi na młodszym kocie, który będzie miał dużo siły do zabawy i rozrusza trochę tą rudą, leniwą kluchę w jaką się zamienił przy niezbyt sprawnym Antku. Kiedy na stronie fundacji Animalia z której adoptowaliśmy wcześniej Antka i Tosię zobaczyłam zdjęcie Tośka, pomyślałam, że jest nam przeznaczony. No bo wiecie: Antek, Tosia, Arnold…no Tosiek pasował do schematu idealnie. Kilka dni po wypełnieniu ankiety adopcyjnej już był z nami i bardzo szybko z tej małej, przerażonej kulki zamienił się w kota – demolkę, Już zdążyłam zapomnieć ile energii mają w sobie młode koty.

Gdyby nie to, że Tosiek urodził się 6 miesięcy przed śmiercią Antka, mogłabym powiedzieć, że jest jego drugim wcieleniem. Ich charaktery są bardzo podobne. Tosiek, podobnie jak Antek jest kotem towarzyszącym (zawsze i wszędzie, spróbujcie się przed nim schować w łazience, to zacznie skakać na klamkę), jedyna różnica między nimi to stosunek do wody. Antek bał się jej panicznie, Tosiek nie ma problemu z wskakiwaniem pod strumień wody lecącej z kranu. Czasami mamy dość jego szalonych wybryków (ile razy dziennie można zbierać z podłogi zrzucone kwiaty?), ale trzeba przyznać, że jest idealnym lekarstwem na smutki po odejściu Antka.

Wracając na chwilę do wybranego przeze mnie słówka roku (ciało), to na śmierci Antka złe rzeczy się niestety nie skończyły. Ciało zawiodło w tym roku zbyt wiele razy. Najpierw członków mojej, później niemężna rodziny. Na końcu też moje własne (coś nie mam szczęścia do tych zimowych miesięcy). I chociaż pomału u wszystkich sytuacja zmierza ku dobremu, za kilka dni i ja może w końcu usłyszę diagnozę i rozwiążę część swoich problemów, ale zdecydowanie mam dość stresu i strachu jaki niosą ze sobą problemy zdrowotne.

Podsumowanie 2018 roku

Zostawiając już temat ciała, wracam do podsumowania minionego roku. Podobnie jak rok temu skorzystam z formy podpatrzonej na blogu Joanny Glogazy.

Jakie momenty tego roku sprawiły mi największą frajdę?

  • 52 new things challenge

, szczególnie nasze małe wycieczki (o części z nich pisałam też TU)

  • Zakup nowego obiektywu, którym fotografowałam te wycieczki
  • Długo wyczekiwany tatuaż. Wcale nie bolał tak jak niektórzy straszą. O tym jak o niego dbałam w okresie gojenia pisałam TU
  • Fotopolowanie na asteroidy ze znajomymi podczas letniego urlopu na Mazurach


Z czego jestem dumna?
  • Przeczytałam 25 książek (to o 5 mniej niż rok temu, ale lepiej niż nic)
  • Przeprowadziłam masę warsztatów. m.in warsztaty kosmetyczne dla 200 osób (logistyka tego wydarzenia to było wyzwanie!), a też sporo warsztatów kreatywnych dla klientów agencji w której pracuję i dla grafików z innych firm
  • W końcu zmobilizowałam siebie i niemęża do małego remontu sypialni. Co prawda brakuje nam jeszcze nowej szafy, kilku wiszących kwietników i plakatów, ale mamy nowy kolor na ścianie i nowy układ mebli. Względnie małym wysiłkiem pokój zmienił się nie do poznania, oczywiście na plus. Mam nadzieję, że ta mała metamorfoza pchnie nas w końcu do generalnego remontu kuchni z którym zwlekamy już 3 lata.
  • Zakupu porządnych koszy do segregacji, które sprawiły, że śmieci segregujemy dużo bardziej skrupulatnie i w końcu żadne słoiki i puste butelki nie wysypują się z szafki pod zlewem przy każdym jej otwarciu
  • Dorobiłam się w końcu wielorazowych woreczków na zakupy i byłam na swoim pierwszym bezodpadowym shoppingu


Czego chcę robić więcej?
  • Słuchać muzyki na koncertach i festiwalach. W 2018 roku byłam tylko na trzech koncertach: jazzowym (w ramach wyzwania), GusGusa i Gutka. Zdecydowanie chcę więcej
  • Ponownie jak rok temu: wyjeżdżać. Tym razem chciałabym ruszyć się gdzieś zagranicę (Norwegia? Dania?)
  • Zdjęć – tego nigdy nie mam dość
  • Czytać – mam ogrooomną kolejkę książek czekających na przeczytanie, która rośnie coraz bardziej
  • Ćwiczyć jogi – tylko ona niweluje przeróżne bóle mojego ciała


Czego mam dosyć?
  • Wysiadywania w poczekalniach u lekarzy i weterynarzy
  • Wydawania pieniędzy na badania i wizyty lekarskie


Jakich nowych rzeczy chcę spróbować?
  • Chciałabym zobaczyć balet na żywo
  • Chętnie pojeździłabym na biegówkach
  • Marzy mi się wizyta w Puszczy Białowieskiej
  • Prowadzenia samochodu (tylko najpierw muszę zrobić prawo jazdy😛)

Najpopularniejsze posty z 2018 roku, czyli to co Wam podobało się najbardziej

Mam nadzieję, że 2019 będzie dla mnie i dla Was bardziej łaskawi i za rok w podobnym podsumowaniu pojawią się same pozytywne rzeczy.

2 komentarze

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.