W moich zabawach z okresu dzieciństwa rośliny służyły również wróżbiarstwu. Kocha, nie kocha z obrywanych płatków kwiatów lub przepowiadanie liczby posiadanych w przyszłości dzieci na podstawie ilości wystających żyłek z zerwanego liścia babki szerokolistnej. Ta ostatnio służyła też celom leczniczym, liście babki przykładany lekko rannej w wypadku rowerowym koleżance.
Rośliny służyły też jak broń i amunicja (szczególnie chłopcom na moim osiedlu). Łuki z gałęzi, patyki jako miecze lub proce, owoce czarnego bzu, którymi przez pustą w środku łodygę pluło się w dziewczyny. Trzeba było uważać też na pokrzywy, szybko uciekać, żeby nie dostać po nogach od starszych kolegów. Natomiast jeden ze studentów zacytowanych w artykule opowiadał, że na zaostrzony patyk nadziewał śliwkę, brał duży zamach i „strzelał” owocem na dachy sąsiadów.
W publikacji przytoczone zostały również opisy zabaw, z którymi ja się nie spotkałam. Lubelskie studentki wykorzystywały na przykład sok z glistnika do barwiennia paznokci. Liście łopianu służyły im jako pieluszki dla lalek, a z trawy plotły torebki. Wspominają też o straszeniu siebie na wzajem opadłymi kwiatostanami leszczyny udającymi dżdżownice. Panowie natomiast na brzozowej korze rysowali mapy z ukrytymi skarbami, gotowali truciznę z owoców cisu dla największych wrogów i przyklejali sobie do ubrań liście ziemniaczki sercowej, które trudno było usunąć. Trudno spieralne były też plamy powstałe po takiej zabawie. W artykule jest również mowa o „frytkowym” drzewie, czyli o jesionie pensylwańskim. U mnie, na jego śmieszne owoce, mówiło się po prostu fasolki.
Co to były za czasy, kiedy z gałęzi, liści i trawy budowało się szałasy i domki na drzewie. Kiedyś prawie każde dziecko biegało z jakimś patykiem w ręku, zajęte malowaniem obrazków na piasku lub rysowaniem strzałek podczas zabawy w podchody. W zadzie nie zdawałam sobie sprawy, jak ważną rolę odgrywały rośliny w moich codziennych zabawach. Wspomagały wyobraźnię i kreatywność, dostarczały najlepszych wspomnień.Właśnie takie zabawy, gdzie samodzielnie wymyślało się fabułę i znajdowało odpowiednie rekwizyty wspomina się teraz najmilej. Szkoda, że dziś dzieci spędzają cale dnie przed komputerem i telewizorem. Dostają gotowe gry, gotowe zabawki, nie wymagające wkładu własnego. Ogranicza się też przestrzeń do takich zabaw. wokół bloków i domów zakłada się tylko gładko przystrzyżone trawniki, a każda próba zabawy z roślinami jest kończona przez rodziców, bo dziecko może się ubrudzić, skaleczyć lub nabawić alergii. Naprawdę szkoda, bo jak zapewniają autorki artykułu: „aby rozwój dziecka mógł przebiegać prawidłowo, nie wystarczy zaopatrzyć go w odpowiednie zabawki otoczyć nawet najtroskliwszą opieką. Trzeba stworzyć mu warunki pozwalające na obcowanie z przyrodą z bliska, na poznawanie jej wszystkimi zmysłami. Pod wpływem przyrody dziecko staje się silniejsze i odporniejsze na wiele chorób. Przyroda wzmaga apetyt, przywraca sen i wzmacnia system nerwowy,pobudza aktywność całego organizmu. Rozwija poczucie piękna i wrażliwość, dostarcza wielu radosnych, a zarazem subtelnych przeżyć. Jest też nieocenionym wychowawcą i nauczycielem. Różne zjawiska przyrodnicze wywołują u dziecka pasję poznawczą, ćwiczą spostrzegawczość, uwagę, wyrabiają zmysł obserwacyjny i instynkty opiekuńcze”.
Ciekawa jestem jak wyglądały Wasze zabawy z roślinami. Też macie takie fajne wspomnienia? A jeśli macie już własne dzieci, czy im wolno bawić się z roślinami?
6 komentarzy
Oj,mam wrażenie, że czytam o własnym dzieciństwie! Mnie również rośliny służyły do zabaw w gotowanie, do wróżb, a nawet do zawierania transakcji podczas zabawy w sklep – liście jako alternatywa pieniędzy – panowała zasada im większy liść tym większy nominał 🙂
Rzepami też się rzucaliśmy, oj taaak!
Poza tym nie zapominaj o wiankach ze stokrotek i innych kwiatów – biżuteria handmade od przedszkola:)
Swoją drogą, bardzo ciekawy temat pracy mgr., jakie studia kończysz? Socjologię, coś w tym stylu? Ja również zaczynam pisać, ale weny brak, a temat mam w zasadzie bardzo barwny i ciekawy:)
Pozdrawiam!
Kończę właśnie geoinformację, a praca będzie dotyczyła planowania obszarów zielonych w miastach przy użyciu systemów informacji przestrzennej. Tekst o zabawach z roślinami znalazłam w książce "Rośliny do zadań specjalnych", szukając tekstów o zieleni w mieście.
Humanistką jestem początkująca, druga mgr będzie bardziej w tę stronę.
A ty, o czym piszesz?
A ja jestem na dziennikarstwie i piszę o kulturze romskiej. W moim mieście sporo Romów, stąd zainteresowanie tematem:) Choć przyznaję, że fascynacja Bałkanami, muzyką bałkańską, romską miała także duży wpływ.
W podstawówce robiliśmy kiedyś herbatę z pokrzywy. Kilka pokrzyw w kubku zalewaliśmy gorącą wodą z kranu, a potem to piliśmy 🙂 No i oprócz rzepów, rzucaliśmy się jeszcze owocami jarzębiny i śnieguliczki, o których krążyły legendy, że są strasznie trujące. No i oczywiście wszechobecne bazy w krzakach 🙂 Z kolei u mojej rodziny na wsi, razem z kuzynem całe dnie siedzieliśmy w ogrodzie jedząc agrest i porzeczki prosto z krzewów, wiśnie i jabłka prosto z drzew, marchewki prosto z ziemi i świeżo zrywany szczaw.
Herbata z pokrzywy bardzo zdrowa jest:)Agrest prosto z krzaka też pamiętam, pycha!
Dla mnie i mojej siostry zrywanie porzeczek było największą karą, istna tortura z dzieciństwa:) Zawsze więcej było pod krzakiem niż w wiaderku, hehe. A agrest ma kolce, więc również:P