Ten wpis to w połowie poradnik, w połowie pamiętnik. Napisałam go głównie sobie na pamiątkę, ale przemyciłam też kilka porad dla osób planujących podobne wydarzenie.
Na początku muszę wspomnieć, że jestem totalną antyfanką tradycyjnych polskich wesel. Cierpię bardzo słuchając wyczynów weselnych „zespołów”, oczepiny są dla nie na tyle żenujące, że podczas ich trwania ewakuuję się z sali, żeby mnie ktoś czasem nie zagonił do „zabawy”. Obcowanie z niepotrafiącymi pić z umiarem „wujkami” jest dla mnie mało przyjemnym przeżyciem. Dlatego od początku wiedziałam, że na moim weselu będzie inaczej. Wesele miało być na luzie, ślub koniecznie w plenerze, a jako szczęśliwą datę wybraliśmy sobie piątek trzynastego😀
Na naszym weselu grał DJ (dobry znajomy jednego z naszych gości), nie było żadnych oczepin czy przyśpiewek. Kategorycznie zabroniłam grania disco polo (na szczęście nikt się nie dopominał), playlistę ustaliłam z DJem tak, żeby wszyscy (i my i goście) byli zadowoleni. Bawiliśmy się do hitów z lat 80-tych, 90-tych, klasyków polskiego rocka, a całą imprezę z kilkoma najwytrwalszymi gośćmi zakończyliśmy z The Prodigy.
Mamy też ogromne szczęście posiadać w gronie najbliższej rodziny i znajomych wiele utalentowanych osób, które nam pomagały tę imprezę zorganizować. Dekoracje kwiaty, nagłośnienie, tort, makijaż, fotorelację i pewnie jeszcze coś o czym zapomniałam załatwiliśmy właśnie takimi siłami. To z jednej strony było super, bo łatwiej mi było omawiać szczegóły z bliskimi mi osobami, z drugiej rodziło trochę stresu, bo większość z tych osób nie zajmuje się obsługą wesel profesjonalnie i nie do końca wiedziałam jakich efektów mogę się spodziewać. Miałam też trochę wyrzutów sumienia, że proszę moich gości i ogarnianie ważnych kwestii w dzień imprezy. Na szczęście wszystko się udało i talenty naszych dostawców kolejny raz się potwierdziły.
Po tym długim wstępie przechodzę już do konkretów.
Miejsce
Szukając miejsca na ślub zwracałam uwagę na to, czy sala ma ładny ogród i czy znajduje się cichej okolicy (daleko od drogi). Sala nie mogła być też za duża, bo impreza była kameralna i nie chciałam, żeby na zbyt dużej powierzchni goście poznikali w trakcie trwania zabawy. Zależało mi też na tym, by miejsce miało swój własny charakter i nie wymagało dużych prac dekoratorskich. Warunkiem koniecznym była też gotowość lokalu do przygotowania 50% dań weselnych w wersji roślinnej.
Sala jadalna w Gusto nad Stawami (źródło)
|
Wybór padł na Gusto nad Stawami, miejsce z dużym potencjałem, ale jeszcze nie do końca nauczone obsługi tego typu wydarzeń. Mimo kilku szczegółów na które narzekałam podczas przygotowań i podczas samej imprezy, jestem zadowolona z tej decyzji. Goście wyszli uśmiechnięci i najedzeni (nikt się nawet nie zorientował, że je warzywny rosół na obiad😂).
Papeteria
Całą papeterię ślubną (zaproszenia, zawiadomienia, winietki i etykiety do upominków) zrobiłam sama. Nie na darmo pracowałam kilka lat jako grafik😀 Zaproszeń niestety nie udało mi się zrobić z personalizacją (nie dogadałam się z drukarnią) i musiałam prosić koleżankę o kaligrafowanie nazwisk gości. Na szczęście winietki na stół poszły już bez problemu (korzystałam z tej drukarni).
Jeśli wpadniecie na podobny pomysł i zechcecie sami przygotować papeterię ślubną, radzę drukować wszystko w jednej drukarni. Ja korzystałam z dwóch różnych i różnica w kolorach była dość znaczna. Na farby Pantone nie miałam zamiaru się porywać, na całą imprezę wydałam już wystarczająco dużo kasy😂 Druk wszystkiego za jednym zamachem rozwiązałby ten problem.
Sukienka
Mój początkowy plan zakładał kupno jakieś niedrogiej sukienki przez internet. Podjęłam kilka prób, zamówiłam, a potem oddałam jakieś 10 sukienek w 3 różnych sklepach. Zmęczona tymi poszukiwaniami postanowiłam jednak uszyć sukienkę na miarę. Czy byłam z niej zadowolona? Niestety tylko połowicznie. Dół sukienki bardzo mi się podobał, był lekki, bardzo ładnie zachowywał się w ruchu. Górę, gdybym mogła, uszyłabym drugi raz. Miała nie taki dekolt jak chciałam, była koszmarnie krzywa i za ciasna w biuście. Mankamentów nie zauważyłam, bo widać je było przede wszystkim na plecach, a na wszystkie przymiarki chodziłam sama. Uczcie się więc na moich błędach i do krawcowej zabierajcie drugą, zaufaną parę oczu! Sukienkę musiałam poprawiać na ostatnią chwilę u innej krawcowej i odebrałam ją na dzień przed ślubem. Czy muszę mówić ile mnie to kosztowało stresu?
Zdaję sobie sprawę, że moje przeboje z sukienką wynikają w dużej mierze z mojego niedopatrzenia, ale mimo wszystko postanowiłam nie dzielić się z wami namiarami na firmę w której szyłam sukienkę.
Wszystkie ozdoby oprócz koloru szmaragdowego łączył jeszcze motyw liści. Marzył mi się bukiet ślubny złożony z samych liści (np. taki), ale nie namówiłam mojej kwiaciarki na to szaleństwo.
Ceremonia
Piątek trzynastego wstał pochmurny, deszcz wisiał w powietrzu od samego rana. Przed piętnastą zdążyło kilka razy pokropić, mimo to nie ugięłam się i z uporem trwałam przy decyzji o ślubie w ogrodzie (w razie niepogody mieliśmy przenieść się na parkiet). Całe szczęście, że ceremonia trwa tylko kilka minut, czasu przed ulewą starczyło nam akurat na ślub i połowę składania życzeń (ale wiało tak, że do trzymania godła wydelegowaliśmy asystenta😀). Deszcz na szczęście nie trwał długo, po obiedzie wyszliśmy z gośćmi przed salę na wspólne zdjęcie, słońce już nam wtedy świeciło w twarz.
Sceneria w której odbywał się ślub była na tyle ładna, że nie szykowaliśmy żadnych specjalnych dekoracji poza stołem z białym obrusem, godłem i jednym wazonem kwiatów. To była dobra decyzja, bo po tej krótkiej ulewie nic by z tych dekoracji nie zostało.
Nasz ślub odbył się na trawniku przy stawach (źródło) |
Upominki dla gości
Początkowo pamiątką i podziękowaniem dla gości miały być tylko zdjęcia z fotobudki. W zasadzie w ostatniej chwili zdecydowałam się jednak dokupić jakieś drobiazgi do rozłożenia na stole. Zależało mi jednak na tym, żeby po weselu nie wylądowały gdzieś na dnie szuflady, lub co gorsza w śmietniku. Chciałam też, by przy okazji były ozdobą stołu, a później domu naszych gości. Dlatego zdecydowałam się na mini sukulenty w szklanych słoiczkach. Przyszły w profesjonalnie zabezpieczonej paczce (bez folii!), podlane, wystarczyło zawiązać na nich bileciki z podziękowaniem (też mojego projektu).
Prezenty dla rodziców
Jako wielka fanka fotograficznych pamiątek, postanowiłam przygotować dla rodziców fotoksiążki ze zdjęciami upamiętniającymi wszystkie najfajniejsze, wspólnie przeżyte momenty. Trzeba przyznać, że z 13 lat całkiem sporo ich się uzbierało. Przygotowanie tych albumów kosztowało mnie sporo pracy, bo dla każdej rodziny trzeba było skompletować inne zdjęcia, przygotować inne projekty i opisy, ale miny naszych rodziców po obejrzeniu dawno zapomnianych zdjęć z tylu lat były bezcenne.
Fotobudka
Długo się zastanawiałam czy warto wydawać na nią pieniądze, ale tak bardzo się cieszę, że się zdecydowałam! Nasi goście bawili się przednio przez całe dwie godziny. Wybrałam dostawcę, który oferował nielimitowane wydruki zdjęć, chciałam, żeby każdy mógł zabrać swoje zdjęcia na pamiątkę do domu. My zaś mieliśmy zadowolić się wersjami cyfrowymi. W praktyce jednak sami czynnie braliśmy udział w zabawie, to i nam kilka wydruków się trafiło.
Obecność fotobudki miała być też chwilą wytchnienia dla naszego fotografa. Okazało się jednak, że niezauważony trzaskał fotki zza kulis i to są najśmieszniejsze zdjęcia z całej imprezy! Z szacunku dla prywatności naszych gości nie mogę Wam ich jednak pokazać.
Fotograf
Mam to szczęście, mieć wśród znajomych utalentowanego fotografa, który nie tylko był naszym gościem, ale też uwiecznił na zdjęciach całą ceremonię. Jeszcze większym szczęściem jest to, że narzeczona naszego fotografa zgodziła się zrobić mi makijaż. Lepszego teamu nie mogłam sobie wymarzyć. Jeszcze raz dzięki Kinga i Tomasz!
fot. Tomasz Dolczewski |
Sesja ślubna
Sesję ślubną postanowiliśmy zrobić sobie sami. Aparat mamy, statyw mamy, brakowało nam tylko obiektywu portretowego (wybraliśmy taki) i pilota do aparatu (wybraliśmy taki). Cena sesji plenerowych w zasadzie równa jest cenie takiego sprzętu, więc postanowiliśmy zaryzykować. Żeby dojść do satysfakcjonujących efektów musieliśmy podjąć trzy próby, ale ostatecznie jestem z tej decyzji zadowolona. Pierwsze dwa podejścia miały miejsce w Norwegii podczas naszej podróży poślubnej, na trzecią próbę pojechaliśmy do wielkopolskiego lasu.
Jeśli też chcecie podjąć się takiego zadania, to mam dla Was cztery rady:
- Wybierzcie się (najlepiej jeszcze przed ślubem) na próbną sesję, żebyście wiedzieli ile czasu Wam potrzeba, upewnili się, że umiecie obchodzić się z pilotem (nie jest to takie proste jak się wydaje) i przetestowali wybraną lokalizację. Jeśli sesja się nie powiedzie, zawsze będziecie mieli czas, żeby ogarnąć jednak jakiegoś fotografa.
- Nie róbcie zdjęć w pełnym słońcu! Złota godzina to najlepszy czas na tego typu sesje.
- Przygotujcie sobie (np. na Pinterest) bazę kadrów i póz które chcecie odtworzyć. To pozawala sprawnie zacząć sesję (na spontan przyjdzie czas jak się rozgrzejecie). Robienie zdjęć sobie jest jeszcze trudniejsze niż robienie zdjęć innym ludziom, warto mieć kilka pomysłów na start.
- Zabierzcie na zdjęcia jakieś kwiaty, zawsze dodają fajnego charakteru i Panna Młoda wie co robić z rękami😀. Ja w Norwegii ratowałam się paprocią, na ostatnią sesję w lesie kupiłam nowy bukiet (ten właściwy został w domu moich rodziców) i przywiązałam do niego wstążki, które mi zostały z dekoracji.