W weekend zakończyłam 7 dniowy detoks opracowany przez Maćka Szaciłło. Jesteście ciekawi jak mi poszło? Muszę przyznać, że nie był to łatwy tydzień. Przez pierwsze trzy dni było mi ciągle zimno, pod koniec drugiego dnia pojawił się lekki ból głowy i mdłości. Czwartego dnia marzyłam już o powrocie do normalnej diety i odliczałam dni do końca.
Największy problem miałam ze śniadaniami. Według zaleceń Maćka każdy dzień powinnam zacząć od zielonego smoothie i sałatki. O ile z tym pierwszym nie miałam żadnego problemu, bo koktajle piję już od prawie dwóch lat, to z sałatkami wytrzymałam tylko trzy dni. Bardzo lubię sałatki, ale przyzwyczajona jestem do jedzenia treściwych i sycących śniadań, często na ciepło. Po sałatce byłam bardzo głodna i denerwowałam się, że chwilę po śniadaniu muszę spędzić następne 30 minut w kuchni, żeby przygotować obiad. Czwartego dnia zrezygnowałam z sałatek i na śniadanie jadłam to co zostało mi z kolacji lub od razu gotowałam danie obiadowe. Ponieważ nie przejadałam wszystkich posiłków przeznaczonych na dany dzień, wybór przepisów na śniadanie miałam całkiem spory. Nie przygotowywałam też deserów (czas), w chwili słabości sięgałam po banana i kubek kakao.
Większość przepisów bardzo mi pasowała, nauczyłam się w końcu robić dobre dressingi do sałatek, część dań trafi na stałe do mojego jadłospisu. Nie obyło się też bez wpadek, pieczone warzywa z cynamonem, które powinnam zjeść drugiego dnia, stanęły mi w gardle:/ Nie lepiej było z kapustą kiszoną z chili. Mam też zastrzeżenie co do ilości oleju jakie w swoich daniach proponuje Maciek. Pierwszego dnia naliczyłam 5,5 łyżki na osobę. To według mnie zdecydowanie za dużo, z mojej obecnej wiedzy wynika, że nie powinno się przekraczać jednej łyżki dziennie. Oczywiście wiem, że zdrowego tłuszczu nie należy się wystrzegać, wyznaję jednak wyższość nasion i pestek nad olejami (dla niedowiarków).
Przez cały tydzień nie piłam kawy ani zielonej herbaty. Słodkich, gazowanych napojów i soków z kartonu nie piję nigdy. Moim podstawowym napojem była ciepła woda z imbirem i cytryną oraz woda mineralna, czasem piłam też herbatkę z czystka i tą dla skóry. Przez cały tydzień biegałam do toalety średnio co 30 minut. Tak jak przypuszczałam udało mi się niestety wcześniej odwodnić i w trakcie detoksu organizm pozbywał się zgromadzonej na czarną godzinę wody. Po 7 dniach ubyło mi więc kilka kilogramów wody.
Detoks zakończyłam lżejsza, pełna energii, brzuch też mam jakby bardziej płaski. Za ten ostatni efekt odpowiedzialne jest zapewne odstawienie produktów pszenicznych. Po detoksie bardzo szybko przypomniałam sobie jak źle reaguję na pszenicę, następnego dnia po zjedzeniu białej bułki na śniadanie obudziłam się z okropnym lejącym katarem i swędzącymi oczami. Chyba zacznę piec sobie żytnie bułki, bo zakwas na chleb zagłodziłam:/
Po detoksie zaliczyłam też ciężkie zderzenie z kawą. Bardzo lubię smak dobrej kawy i pije ją głównie dla przyjemności nie dla pobudzającego działania. Po tygodniu kawowej abstynencji moje serce zaczęło szaleć po drugiej filiżance kawy. Postanowiłam przestawić się (przynajmniej częściowo) na kawę bezkofeinową. Zaczynam od Anatola, nawet nie jest taki zły jak cale życie myślałam.
Z całościowych efektów detoksu jestem bardzo zadowolona, co kilka miesięcy będę do niego wracać. Tymczasem książkę puszczam w świat, zobaczymy jak sprawdzi się u innych.
Podziel się!
3 komentarze
Od dawna zastanawiam się nad zakupem tej książki, a Anatol to moja ukochana kawa. Za czarną nie przepadam a spośród zbożowych to jedna z najlepszych.
Ja już się zastanawiam nad zakupem ich następnej książki:)
Też mam też mam! 😀