Moje tegoroczne wakacje miały wyglądać zupełnie inaczej. Chcieliśmy z niemężem spędzić urlop nad Wielkimi Jeziorami Mazurskimi, raczej nieskobudżetowo. Ostatecznie też pojechaliśmy na północ, tylko trochę dalej i zabraliśmy ze sobą moich rodziców (albo to raczej oni zabrali nas). Przez 6 dni przebyliśmy ok. 1400 km transportem publicznym (nikt z nas nie ma prawa jazdy) i przeszliśmy ok. 100 km pieszo po 4 miastach: Kownie, Rydze, Jurmale i Jełgawie. Po drodze spotkało nas kilka przygód, z których teraz już się śmiejemy, choć wcześniej nie było nam raczej do śmiechu. Większość z nich wynikała z tego, że poruszaliśmy się publicznymi środkami transportu, mieliśmy zaplanowane sporo przesiadek i kiedy jedna część trasy generowała opóźnienia, sypała się cała reszta. 
Pierwsza nieprzyjemna niespodzianka spotkała nas jeszcze w domu, ok. 40 minut przed wyjściem na dworzec mój tata zajrzał do aplikacji (jeśli często jeździcie koleją to polecam zainstalować, bardzo się przydaje) i momentalnie podniósł nam ciśnienie informacją, że nasz pociąg w wyniku wichury utknął pod Poznaniem i ma ponad 200 minut spóźnienia. Ponieważ był to środek tygodnia, nikt ze znajomych nie mógł nam pomóc. Ostatecznie pierwszą część naszej podróży (ponad 40 km) odbyliśmy taksówką goniąc następny pociąg, który odjeżdżał z Olsztyna. To nieco podniosło koszty naszej podróży i spowodowało, że w wyniku przyspieszonego porannego pakowania w domu został aparat i telefon mojego taty. Przez cały tydzień dzieliłam się więc sprzętem z tatą, w związku z tym fotki które będziecie oglądać poniżej są mieszanego autorstwa: mojego, taty i niemęża:)

Ale wracając do naszej podróży…
Udało nam się wsiąść do pociągu w Olsztynie, ale stres się nie skończył, aplikacja pokazywała nam, że mamy coraz większe opóźnienie i do Ełku, naszego kolejnego punktu przesiadkowego, nie dotrzemy punktualnie. Jeszcze w pociągu sprawdzałam na e-podroznik.pl godzinę odjazdu autobusu do Suwałk i okazało się, że rusza on jeszcze wcześniej niż mieliśmy zanotowane. Teraz już w ogóle nie było nam do śmiechu, na szczęście pociąg nadrabiał opóźnienie i ostatecznie dotarliśmy na miejsce w miarę o czasie. Bilet na odcinek Ełk-Suwałki musieliśmy kupić w kasie, bo internet tam jeszcze nie dotarł. Ku naszemu zdziwieniu odjazd autobusu według rozkładu był jeszcze 5 minut wcześniej niż pokazywały nam wcześniej intrnety. Ale na szczęście udało nam się wsiąść i dojechać do Suwałk. Tam mieliśmy chwilę wytchnienia, godzinkę na wypicie kawy, a potem następne 30 minut stresu bo autobus do Kowna się spóźniał. Kiedy zadzwoniłam do firmy, która sprzedała nam bilety na ten autobus, usłyszałam: „Nie wiem gdzie jest autobus, ja tylko pośredniczę w sprzedaży biletów”…

PRO TIP: jeśli chcecie kupić bilet na autobus międzynarodowy i kilka różnych stron pokazuje Wam tą samą godzinę odjazdu, ale bilety w bardzo różnych cenach, to wybierajcie te najtańsze, bo to są bilety na jeden i ten sam pojazd, ale z marżami różnych pośredników.


…na szczęście chwilę po zakończeniu rozmowy dostałam smsem numer do kierowcy, ale nie musiałam dzwonić, bo autobus pojawił się na horyzoncie. Po ok. 2 h byliśmy już w Kownie.

Noclegi rezerwowałam przez Airbnb, w Kownie planowaliśmy zostać dwie noce, więc nie miałam dużych wymagań. Udało mi się znaleźć małą (w zasadzie to mikroskopijną jak się później okazało) kwaterę, świeżo po remoncie, która była bardzo blisko starego miasta. Nie zastanawiałam się długo i zarezerwowałam. Niestety zdjęcia i to co zobaczyłam na Street View nie zwiastowały najgorszego, okazało się, że budynek stoi przy bardzo ruchliwej ulicy, po której całą dobę jeździły samochody, trolejbusy i motory. Temperatura nie pozwalała na zamknięcie okien, więc przez te dwie noce nie zmrużyliśmy oka z powodu hałasu. Na szczęście zabraliśmy ze sobą kawiarkę, więc napompowani kawą mieliśmy siłę, żeby zwiedzać Kowno.

Czy Wy też widzicie tę wannę?
Stare Miasto nocą
Ratusz i Kościół św. Franciszka Ksawerego na Rynku

Zaraz po przyjeździe do Kowna ruszyliśmy na spacer i udało nam się przejść prawie całe Stare Miasto, które w nocnym oświetleniu prezentowało się bardzo dobrze. Byliśmy też na pierwszych zakupach spożywczych. Przy lodówce czekał na mnie taki widok….

…lodówki wypełnionej plastikiem:/  Nawet natki pietruszki nie dało się kupić bez plastikowej tacki i folii:/ Ten rosnący po środku owies wyglądał dość zaskakująco wśród takiego zafoliowanego towarzystwa. Tym bardziej byłam zdziwiona, kiedy po powrocie przyjrzałam się paragonowi z tego sklepu i zauważyłam, że do każdej butelki PET doliczana jest kaucja 0,10 €, co stanowiło często nawet  1/4 ceny wody. Skoro jest kaucja, to pewnie butelki można gdzieś oddać, niestety nie zauważyłam tego w porę i nie miałam szansy przetestować. Zastanawia mnie tylko dlaczego dbałość o środowisko na Litwie jest taka wybiórcza.


Komentarze pod tym zdjęciem na instagramie uświadomiły mi, że kaucja za butelki PET  jest praktykowana w wielu innych europejskich krajach. Czekam na takie rozwiązanie w Polsce!

Wracając jednak do Kowna… spędziliśmy w nim cały następny dzień. Gdybym miała powiedzieć z czym kojarzy mi się to miasto to byłyby to na pewno rowery i zielone ścieżki rowerowe, street art, betonowe pustostany (w ogóle dużo betonu) i rzeki. 
Kowno to miasto studenckie, żaków jest tam podobno więcej niż w Wilnie, to może tłumaczyć skąd w mieście wzięło się aż tyle murali. Całkiem sporo namalowanych zostało właśnie na budynkach uniwersyteckich. 
Aleja Wolności
Aleja Wolności to najdłuższy deptak w Europie (1,7 km), łączy Stare Miasto z Nowym Miastem. Jest niewątpliwie gastronomicznym i nocnym centrum miasta, od niej zaczęliśmy drugi dzień zwiedzania. Niestety nie udało mi się zajść do żadnej wege knajpki mijanej po drodze:/

Ścieżka rowerowa biegnąca po Alei Wolności pomalowana została na zielono. Walory estetyczne takiego rozwiązania są wątpliwe, ale ma ono jedną wyraźną zaletę – tej drogi rowerowej nie da się przegapić, dzięki temu nie plączą się po niej piesi i cykliści mogą się bezpiecznie poruszać po mieście. W Kownie funkcjonuje rower miejski, stacji jest naprawdę dużo, jest też gdzie jeździć. Żałuję, że nie udało nam się przetestować tego środka transportu.

Kościół świętego Michałą Archanioła stoi na początku Alei Wolności
Jedna z uliczek odchodząca od Rynku, druki koniec deptaku
W Kownie można z bliska przyjrzeć się ciekawemu hydrologicznemu zjawisku, zaraz obok Starego Miasta rzeka Wilia wpada do Niemna. Stojąc na cyplu między tymi dwiema rzekami można zobaczyć jak mieszają się ich wody. Tereny nadrzeczne są bardzo fajnie zagospodarowane, jest park, są ścieżki rowerowe, place zabaw, siłownie plenerowe i sporo trawki do leżenia. Zdecydowanie warto się tam poszwendać.

Spacerniak wzdłuż jednego z kowieńskich kanałów
Instagirls przy pracy 🙂
To właśnie tu rzeka Wilia wpada do Niemna
Lubię patrzeć na miasto z góry, w Kownie mieliśmy ku temu dwie okazje. Do obydwu odwiedzonych przez nas punktów widokowych jadą funikulary (kolejki), niestety z żadnej nie udało nam się skorzystać. Jedna była akurat w remoncie, a do drugiego punktu widokowego mieliśmy trzy kroki od kwatery, więc nie było sensu.
Widok na Kowno z tarasu przy Akademii Muzycznej
Funikular na Zieloną Górę

Kościół Zmartwychwstania Pańskiego na Zielonej Górze w Kownie 
Na taras kościoła Zmartwychwstania Pańskiego zdecydowanie warto się wdrapać, jeśli pójdziecie po schodach kosztuje to dokładnie jedno euro, za windę trzeba wybulić dwa.

Taras kościoła Zmartwychwstania Pańskiego



Widok na miasto z tarasu kościoła
W Kownie udało nam się też dotrzeć do miejsca w którym Mickiewicz pisał swoje utwory. Znaleźliśmy się tam całkiem przypadkiem, tak naprawdę chcieliśmy dojść nad tamę, ale w gęstym parko/lesie GPS w telefonie szalał, a mapę mieliśmy niedokładną. Wylądowaliśmy więc w zapomnianym przez świat zakątku, któremu jednak nie można odmówić urody. Jak to mówią: bunkrów nie ma ale…. no wiecie:)

Podobno właśnie tu powstała Grażyna A. Mickiewicza
Pora była już późna, więc darowaliśmy sobie wycieczkę nad tamę. Tego dnia przeszliśmy 26 km i zakończyliśmy dzień kolejną nieprzespaną nocą. Naprawdę nie wiem jak ludzie mogą mieszkać w takim hałasie:/ Następnego dnia rano wyruszyliśmy do Rygi i tam na szczęście udało nam się trochę odetchnąć, ale o tym będzie następnym razem:)

3 komentarze

  1. Places and Plants Blog Reply

    Fajna wyprawa, czekam na kolejne odcinki 🙂 Wanna boska 😀 Z tym plastikiem masakra :/

  2. Sięgnij do Natury Reply

    Z przyjemnością czytałam ten wpis:) Wanna na zdjęciu wymiata:P
    Ja w Kownie byłam w październiku zeszłego roku tylko na jeden dzień, ale wycieczkę uważam za mniej niż udaną. Wraz z koleżanką byłyśmy na Litwie i postanowiłyśmy odwiedzić to jakże polecane nam miejsce. Ale skończyło się to tak że wydałyśmy tylko kase na bilety autobusowe(i to nie mało) a nie zobaczyłyśmy właściwie nic. Z naszej winy, kiepska organizacja, ale człowiek uczy się na błędach.

    A co się tyczy plastikowych butelek, to samo powinno wprowadzone być w Polsce wraz z zakazem plastikowych reklamówek.

    • Zielona wśród ludzi Reply

      Dobra organizacja kluczem do sukcesu:)
      My moc wrażeń zawdzięczamy głównie mojej mamie, która jak wyjeżdża na urlop staje się robotem. Nie musi jeść, nie musi pić, nie musi spać, ale musi zwiedzać. Ciąga nas w każdy ciekawy zakątek:) Ze wspólnych wyjazdów z moimi rodzicami wracamy zawsze WYCIEŃCZENI, ale za to mamy potem co wspominać:)

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.