I oto on, przyszedł upragniony przez wszystkich weekend. Ten, na który wszyscy czekają oraz ten, który zazwyczaj mija nie wiadomo kiedy. Znacie to? Ja aż za dobrze, choć muszę przyznać, że odkąd większą wagę przywiązuje do planowania weekendów, mam wrażenie, że trwają one dłużej, pozwalają mi lepiej odpocząć, a co najważniejsze sprawiają, że w połowie roku nie tęsknie jeszcze za dłuższym urlopem (dobrze się składa, bo ten czeka mnie dopiero w drugiej połowie września). Mam też wrażenie, że zrobiłam w tym roku już tyyyyle fajnych rzeczy, że to nie możliwe, że minęło tylko pół roku od Sylwestra. W czym tkwi mój sekret? W poniższych trzech krokach.



1. Dom ogarnij wcześniej
Sobotnie generalne sprzątanie – kto z nas nie zna tego koszmaru z dzieciństwa? Ja jeszcze kilka lat po wyprowadzce z domu odbębniałam swoją studencką kolejkę sprzątania mieszkania dzielonego ze współlokatorami właśnie w sobotę. Aż powiedziałam sobie dość i uznałam, że weekendy nie są od sprzątania. Niemąż kiedy to czyta pewnie w środku płacze, bo z nas dwojga to ona ma niższą tolerancję na bałagan (a przy dwóch kotach ten robi się sam) i to na jego barkach spoczywa większość domowych obowiązków. Ja za to jestem motorem, który wyciąga nas z domu.

To nie jest tak, że ja nie lubię kiedy w naszym mieszkaniu jest czysto, bo lubię. A najbardziej lubię budzić się w sobotę w już posprzątanym mieszkaniu. Lubię delektować się poranną kawą w łóżku myśląc tylko o zaplanowanych na weekend przyjemnościach, a nie o czekających na mnie obowiązkach. Wolę na sprzątanie poświęcić czwartkowy lub piątkowy wieczór niż sobotę. Nie zawsze mi się to udaje, bo powiedzmy sobie szczerze, porządek nie ma dla mnie najwyższego priorytetu (no chyba, że przyjeżdżają goście😀), ale pracuję nad tym nawykiem. Zazwyczaj w pracy zużywam wszystkie swoje zasoby kreatywności i na te dwa ostatnie wieczory tygodnia niewiele już zostaje, więc równie dobrze mogę ten czas poświęcić na mycie łazienki zamiast oszukiwać się, że dam radę jeszcze coś napisać na bloga. W weekend chcę już tylko cieszyć się wolnym czasem.

2. Zaplanuj coś
Już jakiś czas temu zauważyłam, że wolny czas też warto w jakimś zakresie zaplanować (wspominałam o tym już wcześniej). Oczywiście nie mam tu na myśli planowania co do minuty, które w efekcie może generować więcej stresu niż przyjemności, ale o znalezienie chociaż jednego pomysłu na spędzenie wolnego czasu.

Odkąd trwa nasze (moje i niemęża) #52newthingschallenge, moją ulubioną formą spędzania weekendów są mikrowyprawy, przynajmniej jeden dzień lubię spędzić poza miastem. Wiem jednak, że jeśli nie zaplanujemy wcześniej gdzie chcemy jechać, prawdopodobnie nigdzie nie pojedziemy, bo zbyt dużo czasu zajmie nam szukanie nowego, ciekawego miejsca do odwiedzenia. Dzień zleci więc na krótkim spacerze po Starym Rynku i oglądaniu seriali. Oczywiście oglądanie seriali na Netflixie też jest fajne, ale nie buduje nowych wspomnień. Przed śmiercią raczej nie będę wspominać wszystkich obejrzanych odcinków Przyjaciół, ale to jak błądziliśmy w lesie, jak komary jadły nas żywcem, goniliśmy taksówką uciekający pociąg powrotny do domu, to jak utopiłam telefon w rzece czy to jak próbowaliśmy polskiego, lokalnego wina w Mierzęcinie.

Z moich doświadczeń wynika, że niezaplanowane weekendy mijają niezauważone, wszystkie są takie same i zlewają się w mojej pamięci w jedną, bezkształtną masę. Jak wspominałam tutaj, budowanie nowych doświadczeń wpływa pozytywnie nie tylko na poczucie szczęścia, ale też na kondycję mózgu. Kiedy je kolekcjonować jeśli nie w weekend?

3. Nie daj się Smonday
Smonday (sunday + monday, stan pomiędzy niedzielą a poniedziałkiem) – mój najbardziej znienawidzony „dzień” tygodnia. Dopada mnie często w niedzielne popołudnia, wywołuje myśli o tym co czeka mnie w nadchodzącym tygodniu, zagania do kuchni i każe gotować obiad na trzy dni tygodnia i lunchu do pracy. To moment w którym kończy się relaks i mój organizm przełącza się w tryb pracy. Czasami próbuje w tym czasie nadgonić zadania z którymi nie wyrobiłam się w tygodniu.

To nie jest dobry stan i kiedy tylko mogę, staram się go uniknąć. Bardzo prosty pomysł na to jak to zrobić znalazłam przypadkiem na moim ulubionym amerykańskim blogu, który podczytuję regularnie. Joanna, założycielka bloga podpowiada, by na niedzielny wieczór również uczynić plany. Może nie szaloną imprezę ze znajomymi, ale wyjście do kina czy spotkanie z przyjaciółką.


All my life, weekends would fly by. I’d leave work on Friday evening, flop down on the sofa, blink and find myself getting dressed for work on Monday morning. Maybe we made pizza, maybe we went to a park — who even knew? Was life just passing us by?!

But then. Last year, my friend Gisela invited me to a movie on Sunday evening. I found myself looking forward to it all day, then rode my bike to Alamo Drafthouse; she’d already ordered popcorn and we sat back to see Three Identical Strangers.
And that Monday morning, I noticed something. My weekend had lasted forever.

Czy to nie jest genialne w swej prostocie?

Zdaję sobie sprawę, że ten post pisany jest z perspektywy osoby, która zazwyczaj może sobie pozwolić na poświęcanie weekendu na przyjemności. Oczywiście obowiązki też mam, ale staram się nimi zarządzić tak, żeby nie zajmowały mi głowy w sobotę i niedzielę. Jeśli wasza sytuacja jest inna, macie więcej obowiązków, dzieci do ogarnięcia to oczywiście spędzenie całego weekendu na przyjemnościach może Wam się nie udać, mam jednak nadzieję, że ten post pomoże Wam wygospodarować chociaż chwilę na głębszy oddech.

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.